Dobry zegarek nie musi być "Swiss Made". Fajne czasomierze powstają również w innych krajach Europy

Michał Jośko
Myślisz "zegarek", mówisz "Szwajcaria". To zrozumiałe – producenci z tego kraju od dawna pracują na to, by określenie "Swiss Made" było synonimem perfekcyjnego czasomierza. A inne kraje? Być może słyszałeś coś o zegarkach japońskich (świetnych). Zróbmy dzisiaj eksperyment i otwórzmy się na rozwiązania bardziej zaskakujące. Poza Szwajcarią też produkuje się świetne zegarki. Oto moi zegarkowi ulubieńcy z różnych części Europy.
Zaskakujący zegarek Ressence, czyli coś, na co nie wpadli Szwajcarzy Fot. mat. prasowe
A. Lange & Söhne Datograph Perpetual Tourbillon (Niemcy)

Zacznijmy od najwyższej półki, czyli reprezentanta kategorii "cudo, które będzie moje, gdy zgarnę kumulację w Dużym Lotku".

Ten powalający na kolana pokaz możliwości manufaktury działającej od roku 1845 w miejscowości Glashütte, czyli niemieckim zagłębiu zegarmistrzowskim wyposażony został między innymi w połączone komplikacje chronografu flyback i dużej daty oraz wieczny kalendarz.

Sercem czasomierza jest mechanizm o naciągu ręcznym (posiada 50-godzinną rezerwę chodu), zamknięty w 41,5-milimetrowej kopercie z białego złota i przykryty tarczą z różowego złota. To właśnie takie arcydzieła sprawiają, że A. Lange & Söhne uznawana jest za jedyną nie-szwajcarska firmę ze szczytu zegarkowej piramidy prestiżu, w towarzystwie legend takich, jak Patek Philippe czy Vacheron Constantin. Seria została limitowana do 100 zegarków, każdy z nich kosztuje ponad 1,2 miliona złotych.
Fot. mat. prasowe
G. Gerlach Bathyscaphe (Polska)


Ciekawy zegarek nurkowy, oferujący naprawdę dobre parametry użytkowe, m. in. wodoszczelność do 500 metrów. Stoi za nim szczecińska – działająca od roku 2012 – marka, która powstała z inicjatywy Fundacji Rozwoju Polskiej Myśli Technicznej i Mechaniki Precyzyjnej, promującej odradzanie się rodzimej branży zegarmistrzowskiej.

Daleko tutaj do stuprocentowego "Made in Poland" (sorry, taki mamy klimat; więcej na ten temat znajdziesz tutaj), gdyż w kopercie o średnicy 44 milimetrów znalazł się mechanizm automatyczny z Japonii – prosty i niezawodny kaliber Seiko NH35A z 41-godzinną rezerwą chodu. Jednak trzymajmy się tego, że zegarek został złożony ręcznie w naszym kraju. Cena w przedsprzedaży: 1799 zł
Fot. mat. prasowe
Grönefeld 1941 Principia Automatic (Holandia)

Bart i Tim Grönefeldowie, twórcy firmy, wywodzą się z rodziny o tradycjach zegarmistrzowskich. Zegarmistrzem był i ich dziadek, i ojciec, nic dziwnego, że bracia od wczesnych lat marzyli o karierze w tym zawodzie. Do sprawy podeszli poważnie: najpierw długo uczyli się fachu w Szwajcarii, aż w pewnym momencie stwierdzili: "Jesteśmy gotowi wrócić do Holandii, by produkować czasomierze, które zaskoczą nawet Szwajcarów".

No i stało się: w roku 1998 reaktywowali rodzinną pracownię w mieście Oldenzaal, aby dekadę później zaprezentować pierwsze czasomierze sygnowane własnym nazwiskiem. Dzięki temu kraj na-razie-nazywany-Holandią może pochwalić się majstersztykami takimi, jak chociażby 1941 Principia Automatic.

Choć to dopiero pierwszy automat w historii marki, bracia skoczyli na głęboką wodę: stworzyli mechanizm zarówno piękny, jak i niesamowicie dopracowany pod względem technicznym (całość pracuje z częstotliwością 3Hz i ma 56-godzinną rezerwę chodu). Ceny: od 128 000 zł (nie narzekaj, że drogo, uwzględnij to, iż masz do czynienia z najtańszym produktem atelier Grönefeld).
Fot. mat. prasowe
Łucz Big One Hand (Białoruś)

O zegarkach rosyjskich/ radzieckich słyszał chyba każdy. Jednak co powiesz na coś tak niecodziennego, jak czasomierz z Mińska? Działająca w tym mieście firma Łucz czerpie zarówno z ZSRR-owskich tradycji zegarmistrzowskich, jak i współczesnej technologii, rodem z Japonii.

Oto jeden z przykładów: ciekawy model jednowskazówkowy, bazujący na automatycznym mechanizmie Miyota 82S5 (rezerwa chodu: 42 godziny), ze stalową kopertą o średnicy 42 milimetrów. Urządzenie ma 50-metrową wodoszczelność oraz szafirowe szkiełko z antyrefleksem. Wszystko to wyceniono na równowartość 1400 zł.
Fot. mat. prasowe
Ressence Type 2 (Belgia)

Rewolucyjna pod względem technologicznym (choć i wizualnym) hybryda zegarka mechanicznego z zaawansowanym modułem elektronicznym (e-Crown), kontrolującym wskazania czasu, zapamiętywanie ustawień i blokowanie bębna sprężyny wówczas, gdy sprzęt nie jest używany: możesz odłożyć go nawet na trzy miesiące, podczas których wpadnie w swoistą hibernację, gdy znów postanowisz go nosić, błyskawicznie wskaże aktualny czas.

Dzieło firmy z Antwerpii, założonej dziewięć lat temu przez Bênoita Mintiensa, posiada moduł Bluetooth, umożliwiający komunikację ze smartfonami – czyli mamy tu zegarek inteligentny, który może pokochać nawet ktoś, dla kogo typowe smartwatche są złem wcielonym. Dodajmy: ten ktoś musi być człowiekiem naprawdę zamożnym, gdyż całość wyceniono na ponad 165 000 zł.
Fot. mat. prasowe
Sarpaneva Lunations (Finlandia)

Stepan Sarpaneva to utalentowany absolwent fińskiej szkoły zegarmistrzowskiej Kelloseppäkoulu (nauki pobierał także w Szwajcarii), który od roku 2003 zaczął tworzyć kolejne arcydzieła pod własnym nazwiskiem, zyskując status jednego z największych wizjonerów w tej branży.

Mieszkający w Helsinkach 49-latek specjalizuje się w tworzeniu czasomierzy naprawdę oryginalnych i niepowtarzalnych. W tym przypadku słowo "masówka" po prostu nie istnieje, choć nie jest to dziwne, jeśli wziąć pod uwagę hasło firmy, brzmiące "Nie dla każdego".

Moim ulubieńcem jest model Lunations, w którym pan Stepan umieścił wyrafinowany mechanizm (własnej konstrukcji, zaznaczmy) o naciągu manualnym, który może pochwalić się 60-godzinną rezerwą chodu oraz wskazaniem faz księżyca. Cena tego majstersztyku? Jedyne 137 000 zł.
Fot. mat. prasowe
Viribus Unitis IR27 Bronze (Austria)

Miejscowość Sittendorf, leżąca na na południowy zachód od Wiednia, tuż przy parku krajobrazowym Föhrenberge. To właśnie w tych okolicach działa firma, która nazwę wzięła od pancernika SMS Viribus Unitis, używanego przez marynarkę Austro-Węgier.

Choć tym razem nie mówimy zegarmistrzostwie naprawdę wysokim (czyli abstrakcyjnie drogim), mamy do czynienia z intrygującym microbrandem. Szukasz zegarka, który wyróżnia się w zalewie podobnych do siebie "klonów"?

Sięgnij np. po ten model, wyposażony w kaliber Sellita SW360-1 oraz kopertę z brązu, czyli stopu, który po jakimś czasie zacznie pokrywać się patyną. Seria jest limitowana do 200 egzemplarzy, każdy kosztuje równowartość 8100 zł.
Fot. mat. prasowe