logo
Wprowadzone przez MEN zmiany w nauczaniu religii nie spodobały się biskupom. Ci sięgają po kolejne sposoby, by próbować je zablokować. fot. Piotr Kamionka/REPORTER/East News
Reklama.

Kto śledzi toczący się między MEN a Kościołem spór o zmiany w nauczaniu religii w szkole, powinien zaopatrzyć się w sporą porcję popcornu. Wszystko wskazuje bowiem na to, że ta batalia potrwa długo, będzie obfitować w nagłe zwroty akcji, a jej finał może być zaskakujący. Zwłaszcza dla uczniów, którzy szykują się do tego, że od 1 września będą mieli jedną, a nie jak dotąd dwie lekcje religii w tygodniu. Tę i pozostałe zmiany wprowadzone rozporządzeniem z 17 stycznia biskupi zamierzają zablokować. I, jak się okazuje, mają spory arsenał środków, które w tym celu wykorzystają. 

Biskupi listy piszą, do premiera i Sądu Najwyższego

We wtorek 25 lutego członkowie prezydium Episkopatu wysłali wniosek do premiera Donalda Tuska, w którym zażądali wyjaśnienia, dlaczego dotąd nie opublikowano w "Dzienniku Ustaw" wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zmian w nauczaniu religii. Wyroku, przypomnijmy, pomyślnego dla strony kościelnej. Trybunał uznał bowiem, że rozporządzenie MEN jest niezgodne z Konstytucją. To nie wszystko. W tym wniosku biskupi domagają się też od szefa rządu wyjaśnienia, co zamierza zrobić, by skłonić swoich podwładnych do przestrzegania przepisów i czy bierze odpowiedzialność za "bezprawne działania Minister Edukacji Narodowej".

Dwa dni później, nie czekając na odpowiedź premiera, biskupi sięgnęli po kolejny oręż. Napisali petycję do Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego. W piśmie proszą ją o to, by złożyła w ich imieniu wniosek do Trybunału Konstytucyjnego. Po co? Otóż Trybunał ma sprawdzić, czy rozporządzenie podpisane przez Barbarę Nowacką 17 stycznia tego roku zostało wydane we właściwym trybie. Czyli nie chodzi już o to, czy jego treść jest zgodna z prawem. Biskupi liczą na to, że według TK nawet sam sposób ogłoszenia tego rozporządzenia będzie wadliwy.

Barbara Nowacka tym ruchem Episkopatu się nie przejęła. Zapytana o to przez dziennikarza Radia Afera stanowczo stwierdziła, że kolejne działania biskupów niczego nie zmienią. – Od 1 września 2025 będzie jedna lekcja religii, na początku lub na końcu zajęć. Rozporządzenie zostało już podpisane – powiedziała i dodała, że "biskupi wybrali drogę, która odbiega od przepisów prawa", bo to MEN, a nie Episkopat, "kształtuje politykę oświatową państwa".

Co jeszcze może zrobić Episkopat?

Problem w tym, że zupełnie inaczej widzą to biskupi. Oni od początku sporu podkreślają, że MEN wcale nie ma wolnej ręki w kwestii wprowadzania zmian w nauczaniu religii w szkołach. Powołują się przy tym ustawę o systemie oświaty z 1991 roku. Jest w niej zapis, który mówi, że minister oświaty określa warunki, w jakich w szkołach publicznych organizowane są lekcje religii w porozumieniu z władzami Kościołów. Jak nie ma porozumienia, to nie ma zmian.

Biskupi nie są w tej interpretacji odosobnieni. Podobnie tę ustawę rozumie prof. Paweł Borecki, specjalista od prawa wyznaniowego z Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zdaniem rozporządzenie Barbary Nowackiej w sprawie zmian w nauczaniu religii jest bezprawne. Właśnie dlatego, że szefowa MEN wprowadziła te zmiany bez wymaganego porozumienia. – Działania MEN naruszyły ponad 30-letni konsens, którego przestrzegali wszyscy dotychczasowi ministrowie – powiedział prof. Borecki podczas niedawnej konferencji "Relacje państwo – Kościół. Podstawowe zasady państwa prawa", w której oprócz biskupów wzięli udział m.in. szef MSWiA Tomasz Siemoniak oraz wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz.

Podczas tej samej konferencji prof. Borecki powiedział jednak coś znacznie ważniejszego. Ujawnił mianowicie, jakie kolejne kroki może podjąć Episkopat. To o tyle istotne, że sami biskupi niechętnie zdradzają swoje plany na dalszą batalię z MEN. Rzecznik Episkopatu mówi jedynie, że planowane są różne działania, włącznie ze skargami do instytucji międzynarodowych.

Tymczasem prof. Borecki postawił sprawę jasno. Zasugerował, że hierarchowie Kościoła katolickiego, ale też innych związków wyznaniowych, mogą zaskarżyć rozporządzenie MEN m.in. do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, do Komitetu Praw Człowieka ONZ, do Agencji Praw Podstawowych UE, a nawet do Kongresu Stanów Zjednoczonych.

Będzie, będzie się działo

Można powiedzieć, że to tylko opinia prawnika. Warto jednak pamiętać, że wiele miesięcy temu to właśnie prof. Borecki zasugerował, że biskupi mogą zaskarżyć przepisy redukujące liczbę lekcji religii do Trybunału Konstytucyjnego. Niedługo później taka skarga rzeczywiście do TK wpłynęła. Przypadek? Nie sądzę. Jeśli więc prof. Borecki wspomina o skardze do ONZ czy Kongresu w obecności biskupów, to znaczy, że albo wie, co oni planują, albo sugeruje im, co jeszcze mogą zrobić, by utrącić plany MEN. 

Niewykluczone, że skarga do tych instytucji wcale nie będzie potrzebna. Niedawno przecież MEN wycofało się z planów wprowadzenia obowiązkowych lekcji edukacji zdrowotnej, którą też głośno krytykowali biskupi. Decyzję podjął Donald Tusk, namawiany przez wicepremiera Kosiniaka-Kamysza. Jakoś nietrudno sobie wyobrazić, że teraz szef PSL stwierdzi, iż nie warto walczyć z Kościołem, zwłaszcza jeśli tę walkę trzeba będzie toczyć pod okiem amerykańskich kongresmenów. I zasugeruje Tuskowi, by dla świętego spokoju jednak wycofać się z tych zmian w lekcjach religii. 

Historia lubi się powtarzać. Czy scenariusz znany z planów wprowadzenia edukacji zdrowotnej powtórzy się w przypadku religii? Przekonamy się za jakiś czas, bo biskupi dopiero się rozpędzają w swoich działaniach, a asów w rękawie mają, jak widać, sporo.

Źródło: episkopat.pl, ekai.pl

Czytaj także: