Tomek uczenie dzieci uwielbia od kiedy zyskał uprawnienia instruktora. Dlatego, choć ma niezłą pracę, rok w rok zatrudnia się w szkółkach narciarskich. Ale ostatnio zaczyna się zastanawiać nad tym, by z tego zrezygnować. Bo, jak mówi, z dzisiejszymi dziećmi coraz trudniej mu się dogadać. – Przez te prawie 20 lat spotykałem różne "odpały", ale to były raczej sporadyczne przypadki, margines. Dzisiaj takich dzieciaków jest masa – mówi.
Instruktor to debil
Przykład? Chłopak, który przychodził do niego na lekcje w tym tygodniu. – Od razu było widać, że nie chce się nauczyć i spełnia życzenie mamy, która go przyprowadzała. No i od początku mu nie szło. Nie pomagała nadwaga, ale przede wszystkim to, że kompletnie ignorował moje polecenia. W końcu, po kolejnej wywrotce, rzucił narty, wrzasnął, że jestem debilem i sobie poszedł – opowiada instruktor.
Sprawa skończyła się rozmową z matką chłopaka. I tu Tomka spotkała niespodzianka. – Mówię jej, że syn zachował się chamsko, bo mnie zwyzywał, a ona na to, że miał rację, bo skoro przez trzy godziny nie nauczyłem go jeździć, to jestem gównianym instruktorem. Dalsza rozmowa, a tym bardziej nauka, nie miały sensu – wspomina.
Ze smartfonem na stok
Aż tak ekstremalnych sytuacji nie ma wiele, ale roszczeniowe dzieci spotyka niemal codziennie. Nie chce im się wysilać, nie słuchają, co się do nich mówi, ale oczekują, że po paru godzinach nauki będą śmigać jak zawodowcy. A jak to się nie dzieje, to zrzucają winę na wszystkich wokół, tylko w sobie jej nie widzą. A rodzice ich w tym poczuciu samouwielbienia utwierdzają, bo przecież ukochanej córeczce nie powiedzą, że powinna się bardziej postarać. Mówią, że jest najlepsza i jeździ jak mistrzyni nart – mówi Tomek.
Z jego obserwacji wynika, że sporo się zmieniło w ostatnich kilku latach. A przyczyniły się do tego smartfony i media społecznościowe. – Część tych dzieciaków, jak ma oddać komórkę na czas lekcji, to aż się trzęsie. A jak lekcja się kończy, to nic ich nie interesuje, tylko od razu rzucają się, żeby sprawdzić powiadomienia. I widać po nich, że mają gdzieś te narty, a jedyne, co je interesuje, to ten telefon – mówi instruktor.
Oczywiście, nie dotyczy to wszystkich. Jest sporo dzieci, którym się chce, zależy, które po upadku zagryzają zęby i próbują jeszcze raz. – Ale takich jest coraz mniej. Coraz więcej za to takich, którzy nie wiadomo po co w ogóle są na tym stoku, bo na pewno nie po to, by się czegokolwiek nauczyć. I jeżeli te dzieciaki mają takie samo podejście do innych spraw, nauki w szkole czy obowiązków domowych, to naprawdę przyszłość naszego świata nie jest różowa – mówi gorzko Tomek.