Edukacja zdrowotna miała być obowiązkowa dla wszystkich od czwartej klasy podstawówki. Miała, bo MEN, pod wpływem protestów biskupów i części rodziców, wycofuje się z tego pomysłu. Ta zmiana planów zaniepokoiła Naczelną Izbę Lekarską. Prezesi tej organizacji apelują do polityków, by edukacja zdrowotna była "obowiązkowym elementem nauczania".
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Od kilku miesięcy trwa w Polsce burzliwa dyskusja na temat edukacji zdrowotnej. Plany wprowadzenia tego przedmiotu do szkół komentują politycy, dziennikarze, księża i biskupi, a także rodzice – głównie ci zaniepokojeni rzekomą "seksualizacją" dzieci. Rzadko głos zabierali ci, którzy są ekspertami w tej dziedzinie, czyli lekarze. A to oni przecież najlepiej wiedzą, jak należy dbać o zdrowie i jak tego uczyć dzieci.
Mocne argumenty
O ile dotąd lekarze nie wyrywali się do oceniania podstawy programowej nowego przedmiotu czy deliberowania nad tym, czy jest on w ogóle potrzebny, o tyle teraz nadrobili zaległości. Mocny list w tej sprawie opublikowali właśnie szefowie Naczelnej Rady Lekarskiej. A skłoniły ich do tego niedawne "wypowiedzi niektórych polityków sugerujące, że wprowadzany od nowego roku szkolnego do nauczania przedmiot ma mieć charakter fakultatywny".
Takich wypowiedzi było sporo. Zaczęła sama ministra edukacji Barbara Nowacka. Pytana o to, czy istnieje możliwość, że edukacja zdrowotna nie będzie obowiązkowa, wyznała, że "rozważane są różne scenariusze". Znacznie mniej tajemniczy był wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz. On publicznie uspokajał przeciwników edukacji zdrowotnej, zapewniając, że nie będzie przymusu wysyłania dzieci na lekcje tego przedmiotu. Dał przy tym do zrozumienia, że decyzji w tej sprawie nie podejmie ministra Nowacka, ale jej szef, czyli premier Donald Tusk.
Klucz do zdrowego społeczeństwa
Zdaniem Naczelnej Rady Lekarskiej zniesienie obowiązku chodzenia na lekcje edukacji zdrowotnej to zła decyzja. "Problematyka profilaktyki zdrowotnej, zapobiegania chorobom cywilizacyjnym, propagowanie szczepień ochronnych, promowanie prawidłowych zachowań prozdrowotnych, higieny zdrowia psychicznego i inne elementy zdrowia publicznego, które powinny znaleźć się w podstawie programowej tego przedmiotu bezwzględnie powinny stanowić obowiązkowy element nauczania na wszystkich etapach edukacji" – czytamy w apelu.
Autorzy listu pozwoli też sobie na przytyk pod adresem polityków i przypomnieli im, jakie mają zadania. "Rola i znaczenie tego przedmiotu są wartościami nie do przecenienia w budowaniu zdrowego i silnego społeczeństwa obywatelskiego w naszym kraju. Nauczanie dzieci tego, jak należy zadbać o długie i zdrowe życie powinno być priorytetem wszystkich sprawujących władzę" – napisali. I dodali, że ten przedmiot to "klucz do zdrowego społeczeństwa" i szansa na poprawę sytuacji gospodarczej.
To musi być przedmiot obowiązkowy
Naczelna Rada Lekarska przypomniała też, że pomysł wprowadzenia do szkół edukacji zdrowotnej tak naprawdę wyszedł od środowiska medycznego. I że lekarze, dentyści, psycholodzy i psychiatrzy od lat zwracali uwagę, że dzieci w podstawówkach powinny się dowiadywać, jak dbać o zdrowie, dobrze się odżywiać, troszczyć się o swój dobrostan.
"Dostęp do takiej bazy wiedzy stanowić będzie mocny punkt w kreowaniu prawidłowo działających programów zdrowotnych przeciwdziałających problemom m.in. otyłości, cukrzycy czy depresji" – przekonują autorzy listu.
Apel, pod którym podpisał się m.in. wiceprezes Naczelnej Izby Lekarskiej Klaudiusz Komar, kończy się jedną stanowczą wskazówką dla rządu – „należy bezwzględnie utrzymać obowiązkowy charakter wprowadzanego przedmiotu edukacja zdrowotna tak, jak to było pierwotnie planowane" – czytamy.
Tusk już postanowił
List Naczelnej Rady Lekarskiej raczej niewiele zmieni. Jak bowiem sugerował Władysław Kosiniak-Kamysz, ostateczną decyzję w tej sprawie podejmie premier. A Donald Tusk nie zostawił złudzeń, jaka ona będzie. Kiedy 14 stycznia podczas konferencji prasowej zapytano go, czy edukacja zdrowotna powinna być przedmiotem dobrowolnym czy obowiązkowym, odparł: "Jestem raczej zwolennikiem, żeby w takiej sytuacji stawiać raczej na dobrowolność niż na przymus".
Z jego wypowiedzi wynika, że ta kwestia jest już przedyskutowana z szefową MEN. "Barbara Nowacka zapewniła mnie, że organizacyjnie będziemy gotowi do tego, żeby tam gdzie rodzice są zainteresowani (...) tam w szkołach będzie to możliwe. Tam gdzie rodzice nie będą zainteresowani, to ich dzieci nie będą musiały uczestniczyć w tych spotkaniach" – powiedział.
Los edukacji zdrowotnej jest już, jak widać, przesądzony i głos lekarzy raczej nie będzie tu miał żadnego znaczenia. Bardziej donośny okazał się głos episkopatu.