Od 1 września do szkół wejdą dwa nowe przedmioty – edukacja obywatelska i edukacja zdrowotna. Według pierwotnych planów oba miały być obowiązkowe. To jednak nie jest przesądzone. Szefowa MEN Barbara Nowacka przyznała, że jest pomysł, by edukacja zdrowotna była przedmiotem jedynie dla chętnych.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Polscy biskupi i organizacje katolickie na czele z Ordo Iuris mogą chyba powoli otwierać szampana. Wszystko wskazuje bowiem na to, że MEN przestraszył się ich protestów przeciwko wprowadzeniu do szkół edukacji zdrowotnej, a ściślej tematów dotyczących wychowania seksualnego.
MEN nie chce wojny o edukację zdrowotną
Główny zarzut dotyczył tego, że ten przedmiot ma być obowiązkowy. Stąd wzięły się hasła o "przymusowej seksualizacji" uczniów w szkołach, które można było zobaczyć na proteście rodziców 1 grudnia. I straszenie, że rodzice nie będą mieli możliwości wychowywania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami religijnymi.
Właśnie ten argument podnieśli w swoim komunikacie biskupi. "Konsultowane obecnie rozporządzenie MEN dotyczące kształtu edukacji seksualnej w szkole narusza obowiązujące w Polsce prawo, godzi w prawa rodziców do decydowania o ich dzieciach oraz zagraża prawidłowemu rozwojowi dziecka i jego dobru" – napisali jesienią. I sugerowali, że skoro wycofywane ze szkół wychowanie do życia w rodzinie nie było przedmiotem obowiązkowym, to obowiązkowa nie powinna być też edukacja zdrowotna, która go zastąpi.
Początkowo MEN ignorowało zarówno komunikat biskupów, jak i inspirowaną przez media katolickie i Przemysława Czarnka akcję wysyłania do resortu listów z protestami. Na początku grudnia wiceministra Joanna Mucha stanowczo zapowiadała, że nowy przedmiot będzie od 2025 roku wprowadzony do szkół, bo jest "dramatycznie istotny i dramatycznie potrzebny, szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy tak bardzo zmieniły się warunki wychowywania dzieciaków i dobrostan psychofizyczny".
Przedmiot potrzebny, ale niekoniecznie obowiązkowy
Tamte stanowcze zapewnienia to już jednak przeszłość. MEN nadal uważa, że ten edukacja zdrowotna jest bardzo potrzebna, ale już nie upiera się przy tym, żeby to był przedmiot obowiązkowy. Przyznała to wprost ministra Barbara Nowacka w najnowszym wywiadzie dla Radia Zet.
Pytana o to, czy MEN dopuszcza możliwość, by ten przedmiot był fakultatywny, stwierdziła, że "rozważane są wszystkie możliwe scenariusze". I dodała, że choć ona osobiście uważa, że ten przedmiot powinien być obowiązkowy, to bardziej zależy jej na tym, by został dobrze przyjęty. Dlatego nie jest wykluczone, że – podobnie jak z religią czy etyką – edukacji zdrowotnej będą się uczyć tylko ci, którzy będą tego chcieli.
Zmiana z obowiązkowy na fakultatywny to jedyny rozważany przez ministerstwo ukłon w stronę środowisk katolickich. Nowacka stanowczo zapowiedziała, że nie zrezygnuje z tego, by w programie nowego przedmiotu pojawiły się treści dotyczące edukacji seksualnej. – Uczenie tych kwestii jest młodzieży potrzebne. (…) Nie wyobrażam sobie, by nie przygotować dzieci do zagrożeń płynących z internetu, gdzie są atakowane często treściami niewłaściwymi, seksualnymi i muszą wiedzieć, jak reagować, jak zgłaszać, kiedy ktoś je nagabuje. Przecież to są codzienne problemy wielu nastolatek i nastolatków, że są zaczepiani, więc muszą umieć reagować – stwierdziła szefowa MEN w programie "Gość Radia ZET".
Ostateczny kształt podstawy programowej nie jest jeszcze znany. W listopadzie zakończyły się konsultacje społeczne dotyczące tego przedmiotu i od tego czasu eksperci MEN analizują przesłane uwagi. A tych wpłynęło ponad tysiąc. Finalna wersja podstawy programowej ma być gotowa wiosną. Być może wtedy też zapadnie decyzja, czy edukacja zdrowotna będzie przedmiotem obowiązkowym.