Dorośli nie wierzą w świętego Mikołaja. A mimo to przed świętami chętnie wykorzystują go do pomocy w zmuszaniu dzieci do właściwego zachowania. Bo wystarczy wspomnieć, że "Mikołaj wszystko widzi" i już maluch nie grymasi przy jedzeniu, przestaje szaleć, a nawet pomaga rodzicom. Fenomenalna metoda? Otóż nie. Raczej głupota.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Oficjalnie ogłaszam, że sezon na 'Mikołaj patrzy' zostaje otwarty" – obwieściła już na początku listopada influencerka Anna Duranc-Majewska. A swoich fanów zapytała, kto z nich jeszcze włącza tak wcześnie tryb "Grzeczność pod kontrolą Mikołaja". Poprosiła też o podzielenie się najlepszymi tekstami, którymi można skłonić dzieci do właściwego zachowania. Właściwego, czyli oczekiwanego przez rodziców.
Mikołaj śledzi dzieci, elfy donoszą
Przykłady posypały się jak z rękawa. Kilka tekstów zaserwowała sama influencerka. "A wiesz, że Mikołaj lubi, jak dzieci jedzą warzywa", "Czy możesz w końcu założyć te buty? Mam zadzwonić do Mikołaja?", "A wiesz, że Mikołaj wszystko widzi? Wszystko!", "No dobra, jak chcesz, ale ja już piszę do Mikołaja! No, to się słuchaj" – pada w opublikowanym przez nią filmiku.
W komentarzach pod filmikiem owacje, rozbawienie, istny maraton śmiechu. No i rzecz jasna propozycje innych tekstów, które sprawdzają się przed świętami w dyscyplinowaniu dzieci. Dominuje "Mikołaj patrzy", ale pojawiają się też elfy, które "wszystko widzą" i, rzecz jasna, przekażą komu trzeba. A najbardziej kreatywni rodzice chwalą się, że mają w smartfonie specjalny numer do Mikołaja i to z jego zdjęciem. I jak dziecko jest niegrzeczne, to po prostu dzwonią.
Filmik, jak zaznacza autorka, jest nagrany "pół żartem, pół serio". Ale teksty w nim użyte są jak najbardziej prawdziwe. Te ochoczo podawane w komentarzach również. Co oznacza, że wielu rodziców sięga przed świętami po metodę "Mikołaj patrzy". A niektórzy nawet żałują, że na starsze pociechy to już nie działa, więc trzeba sobie radzić inaczej. Aż boję się zapytać, po jaką straszną postać sięgają potem. I czy też uważają, że to zabawne.
Straszenie to nie metoda
Dla mnie zabawne nie jest. Jest skrajnie głupie. Z kilku powodów. Po pierwsze, i to też piszę pół żartem, pół serio, ta metoda niszczy mit świętego Mikołaja. Jeden z najważniejszych mitów dzieciństwa, symbol szlachetności, dobroci i bezinteresowności. Święty Mikołaj i tak nie ma łatwo, został przeżuty przez popkulturę, wykorzystany przez komercję i stał się trochę gadżetem reklamowym. A mimo to jest kochany przez dzieci. Nie róbmy więc z niego bandyty, który nie da Marysi prezentu, bo nie zjadła brokułów.
Drugi powód, dla którego tryb "Mikołaj patrzy" to kiepska metoda, jest poważniejszy. Śmieszkowanie nie zmienia faktu, że ten z pozoru genialny sposób to nic innego jak zastraszanie. Ordynarny szantaż. A budzenie strachu jako metoda wychowawcza nigdy się nie sprawdza. To znaczy sprawdza się, ale na krótką metę. Jaś przestanie wrzeszczeć w sklepie, przerażony wizją utraty prezentu. Ale nadal nie będzie wiedział, dlaczego wrzeszczeć w sklepie nie należy. Bo szantaż niczego nie uczy.
Jest jeszcze jeden powód, chyba najważniejszy. Sięganie po "Mikołaj patrzy" to prosta droga do porażki wychowawczej rodzica. Dlatego że rozleniwia. Bo po co starać się tłumaczyć, rozmawiać, przekonywać, skoro można zadziałać z pozycji siły i po sprawie. W rzeczywistości sięganie po takie łatwe rozwiązania to dowód bezradności. Bo skoro straszysz, to znaczy, że brakuje ci argumentów. A ta bezradność się utrwala i potem skłania do korzystania z innych siłowych metod. Odbierania dziecku kieszonkowego, odcinania go od internetu czy zabierania komórki, bo coś przeskrobało i "inaczej nie zrozumie, że źle robi". Nie, nie zrozumie. I niczego się w ten sposób nie nauczy. Bo strach to bardzo kiepski nauczyciel.