Choć z roku na rok przybywa w Polsce fotoradarów, to wielu kierowcom udaje się uniknąć płacenia za "najdroższe zdjęcia świata". Powodem są procedury wystawiania mandatów za wykroczenia zarejestrowane przez te urządzenia. Teraz rząd chce zmienić te zasady tak, by kierowcy nie mogli wymigać się od kary.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kiedy listonosz przynosi mandat ze zdjęciem z fotoradaru, teoretycznie nie ma zmiłuj. Na fotce widać auto i numer rejestracyjny, jest informacja o przekroczeniu prędkości, więc trzeba płacić. Ale to tylko teoria. Praktyka jest bardziej skomplikowana. Główny Inspektorat Transportu Drogowego, czyli instytucja obsługująca fotoradary, musi bowiem udowodnić, kto prowadził auto. Procedury z tym związane trwają tak długo, że spora część kierowców po prostu płacenia unika.
Auto moje, ale nie ja jechałem
Jak im się to udaje? To proste. Na zdjęciach z fotoradaru, zwłaszcza tych zrobionych nocą, rzadko widać twarz osoby siedzącej za kierownicą. Dlatego GITD po numerach rejestracyjnych ustala adres właściciela samochodu i to jemu wysyła mandat. Ten nie musi go jednak płacić – wystarczy, że wypełni dołączony do mandatu formularz i poda dane osoby, która popełniła wykroczenie zarejestrowane przez fotoradar.
Część ukaranych mandatami właścicieli aut skwapliwie z tej furtki korzysta. I podaje dane swoich znajomych, którzy mieszkają za granicą. Zdarzają się też przypadki wskazywania jako winnych osób, które niedawno zmarły. Właściciel pojazdu ma spokój, a GITD dalej szuka człowieka, który popełnił wykroczenie. A że cała ta procedura trwa, to wiele spraw ulega przedawnieniu. Z danych wynika, że zaledwie połowa wystawionych mandatów z fotoradarów kończy się wyegzekwowaniem pieniędzy od winowajców.
Nie ty jechałeś? To udowodnij!
To, że tak wiele pieniędzy nie trafia do kasy GITD, ewidentnie nie podoba się urzędnikom Ministerstwa Infrastruktury. Dlatego chcą zmienić przepisy tak, by kierowcy nie mogli już unikać płacenia za zdjęcia z fotoradaru. Pomysł jest banalnie prosty. W myśl nowych przepisów właściciel auta będzie niejako z automatu uznany winnym. I to on będzie musiał udowodnić, że nie siedział za kierownicą w chwili, gdy doszło do wykroczenia. A jeśli nie będzie miał na to przekonujących dowodów, to będzie musiał sam zapłacić.
Resort infrastruktury argumentuje, że podobne rozwiązania sprawdzają się w wielu europejskich krajach, więc warto z nich korzystać. I choć na razie nie ma jeszcze gotowej ustawy, to należy się spodziewać, że zostanie szybko przygotowywana i wejdzie w życie.
A wtedy nie będzie się już można wymigać od płacenia zwykłym oświadczeniem: "moje auto prowadził wtedy mój kolega Jan Iksiński, który na stałe mieszka w Anglii, ale dokładnego adresu nie znam". Trzeba będzie zebrać i przedstawić wiarygodne dowody, że Iksiński rzeczywiście był wtedy w Polsce i prowadził nasze auto. To nie będzie łatwe, dlatego wielu kierowców od razu zapłaci mandat, nawet jeśli rzeczywiście to nie oni popełnili wykroczenie. I właśnie na to liczy Ministerstwo Infrastruktury.