Czy w chęci bycia miłym może być coś złego? Wbrew pozorom tak. Jeśli wynika z potrzeby akceptacji czy lęku przed odrzuceniem, to może być źródłem poważnych problemów. Takie zachowanie jest typowe dla wielu dzisiejszych mężczyzn i doczekało się własnej nazwy – psychologowie nazywają je "syndromem miłego faceta". Jak się objawia i jak się go pozbyć?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nazwa jest trochę myląca, bo "miły facet" w rzeczywistości nie jest miły. Jego zachowanie nie wynika z dobrego wychowania czy życzliwości, ale ze strachu, niskiej samooceny i potrzeby przypodobania się innym, by zyskać akceptację.
"Syndrom Miłego Faceta to zjawisko, które dotyka wielu mężczyzn, którzy w swoich relacjach – zarówno romantycznych, jak i społecznych – stawiają potrzeby innych na pierwszym miejscu – wyjaśnia w poście na Instagramie psycholog i trener rozwoju osobistego Michał Lebiedź.
Jak łatwo się domyślić, na dłuższą metę takie stawianie siebie na drugim planie źle się kończy – może prowadzić do frustracji, poczucia bycia niedocenianym i innych poważnych problemów emocjonalnych.
Musisz być silny
Z czego bierze się taki lęk przed odrzuceniem, który zmusza mężczyzn do rezygnowania z wyrażania swoich potrzeb i pragnień? Michał Lebiedź jako przyczynę wskazuje niską samoocenę i przekonania, że zyskam miłość, aprobatę, szacunek tylko wtedy, gdy zawsze będę miły, fajny, idealny.
Źródłem takich przekonać są doświadczenia z dzieciństwa. – Wielu mężczyzn jest warunkowanych do bycia miłymi facetami już od najmłodszych lat. Są wychowywani w poczuciu nadmiernej odpowiedzialności i obowiązku dbania o emocje swoich rodziców – twierdzi Michał Lebiedź.
Jak zauważa, wielu mężczyzn uczy się tego od swoich ojców. – Młodzi chłopcy często otrzymują taki wzorzec od swoich ojców, którzy specjalizują się w tłumieniu emocji, bo uważają to za przejaw siły oraz bycia mężczyzną. A ta pozorna znieczulica to przeważnie zasłona dymna dla głęboko osadzonego lęku czy niskiego poczucia własnej wartości – wyjaśnia psycholog.
Dlatego, jak wylicza, "syndrom miłego faceta" często dotyka mężczyzn, którzy jako mali chłopcy musieli pełnić w domu rolę "małego mężczyzny", byli obarczani odpowiedzialnością i obowiązkami nieadekwatnymi do ich wieku, a do tego byli uczeni, że mężczyzna ma być twardy i nie okazywać emocji.
Miły tylko z pozoru
Czym takie wychowanie skutkuje w dorosłym życiu, łatwo się domyślić. Mężczyzna, który wydaje się miły, serdeczny, uczynny i do rany przyłóż, w rzeczywistości kryje w sobie masę negatywnych emocji. – Nie rozumieją swoich potrzeb i nie wiedzą, jak je zaspokoić. A to często prowadzi do zachowań dysfunkcyjnych lub manipulacji. Jest to również powód, dla którego tak wielu mężczyzn jest niedostępnych, niedojrzałych emocjonalnie i niezdolnych do budowania relacji – wylicza Michał Lebiedź.
Jak dodaje, nieleczony "syndrom miłego faceta" może też skutkować nerwowością, wybuchowością, niewiernością, wycofaniem i zamknięciem lub nadmiernym osaczaniem, depresją i alkoholizmem.
Jak to u siebie rozpoznać?
Jak widać, "syndrom miłego faceta" może prowadzić do naprawdę niebezpiecznych, destrukcyjnych zachowań. Dlatego warto z nim walczyć. Żeby to zrobić, trzeba go rozpoznać. Michał Lebiedź poleca przyjrzeć się sobie pod kątem trzech kluczowych aspektów tego syndromu. Oto one:
Unikanie asertywności – zamiast mówić, co naprawdę myśli lub czuje, "miły facet" milczy, a jego potrzeby są zaniedbywane.
Potrzeba aprobaty – "miły facet" często czuje, że jego wartość zależy od tego, jak bardzo jest pomocny dla innych.
Narastająca frustracja – pomimo ogromu wysiłków, "miły facet" rzadko dostaje to, na co liczy. To może prowadzić do rozczarowania, złości i wycofania się z relacji.
Dobra wiadomość jest taka, że nad "syndromem miłego faceta" można pracować. Do pozbycia się go może być potrzebna terapia, ale sporą część roboty można wykonać samodzielnie. – Pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie, że bycie miłym nie musi oznaczać rezygnacji z siebie. Ważna jest praca nad asertywnością i zdrową komunikacją swoich potrzeb – tłumaczy psycholog.
Lebiedź zaznacza też, że dla powodzenia całego procesu ważne jest też uświadomienie sobie, że prawdziwe relacje oparte są na wzajemnym szacunku i zrozumieniu, a nie na ciągłym dostosowywaniu się do oczekiwań innych. Kolejny krok to nauka stawiania granic i praca nad poprawą poczucia własnej wartości, która – jak twierdzi psycholog – jest kluczem do bardziej satysfakcjonujących i autentycznych relacji.