Nie jest tajemnicą, że gdy dochodzi do rozwodu, to w ogromnej większości przypadków dzieci zostają przy matce, a kontakty ojca są regulowane orzeczeniem sądu. Tak jest też w przypadku pana Dominika, który zgodnie z wyrokiem może widywać swoich synów raz na dwa tygodnie. Robi to jednak częściej, mimo sprzeciwu byłej żony. Jego sojusznikiem w tej sprawie jest… teść.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Swoją, dość specyficzną sytuację, pan Dominik opisał w mailu przysłanym do naszej redakcji. Jak wielu rozwiedzionych mężczyzn w Polsce toczy spór z byłą żoną o to, by więcej czasu spędzać ze swoimi dziećmi. A właściwie toczył, bo niedawno odpuścił. Nie dlatego, że się poddał. Mógł sobie na to pozwolić dzięki sojuszowi z teściem, który – w tajemnicy przed córką – umożliwia panu Dominikowi spotkania z synami.
Sztama z zięciem
"Jeszcze przed ślubem z Agatą miałem dobre relacje z jej ojcem. On szybko odkrył, że jestem zapalonym kibicem piłki nożnej i żużla, dyscyplin, które on też uwielbia. Od razu mieliśmy więc mnóstwo tematów do rozmów i zwyczajnie się polubiliśmy" – napisał w swoim liście nasz czytelnik.
Więź obu panów wzmocniła się, gdy po ślubie Dominik z żoną zamieszkali w domu jej rodziców. "Teść stwierdził, że nie ma sensu, żebyśmy wynajmowali czy kupowali mieszkanie, skoro w ich domu jest całe wolne piętro, z którego właściwie nie korzystają. Miało to sens, bo wystarczyło tylko zrobić niewielki remont i jedno z pomieszczeń przerobić na kuchnię, bo nie chcieliśmy korzystać z tej na dole. Sporo przy tym remoncie zrobiliśmy sami, teść mi bardzo pomógł. Wydawało się wtedy, że będziemy świetną rodziną, zaprzeczeniem tego, co się mówi o mieszkaniu z teściami" – wspomina pan Dominik.
Koniec miłości
Rzeczywiście, jakby wbrew stereotypom, relacje pana Dominika z teściami układały się rewelacyjnie. Gorzej było z żoną. Z czasem w ich małżeństwie było coraz więcej kłótni. "Sporo w tym było mojej winy. Dużo pracowałem, miałem mało czasu dla Agaty, a gdy urodzili się nasi synowie, nie wsparłem jej odpowiednio w opiece. Ja skupiłem się na tym, że muszę utrzymać rodzinę, zapewnić jej jak najlepszy byt, więc brałem nadgodziny, dodatkowe fuchy. Za późno zrozumiałem, że żona i dzieci potrzebują przede wszystkim wspólnego czasu" – opowiada pan Dominik.
Rozwiedli się dwa lata temu. Decyzję o rozstaniu podjęła jego żona. Próby przekonania jej do zmiany zdania, a podjęli je także teściowie pana Dominika, nic nie dały. "Stwierdziła, że tego małżeństwa już nie da się naprawić i że ona chce zacząć nowe życie, rozwijać się. I rzeczywiście to zrobiła, bo niedługo po rozwodzie rzuciła pracę i założyła własną firmę. Z czasem się okazało, że ja na tym skorzystałem. Prowadzenie własnej działalności wiązało się bowiem z wyjazdami. A dzięki temu ja zacząłem częściej widywać chłopców" – wspomina nasz czytelnik.
I dodaje, że te wizyty zainspirował jego teść, który zaczął zapraszać byłego zięcia do swojego domu. Uznał bowiem, że jego córka zbyt rygorystycznie podchodzi do werdyktu sądu, który przyznał panu Dominikowi prawo do zabierania dzieci do siebie co drugi weekend.
Sekretny sojusz
"Zaczęło się trochę przypadkowo. Teść któregoś dnia zadzwonił i poprosił, żebym przyjechał w czymś mu pomóc. Odpowiedziałem, że to niezbyt dobry pomysł, bo Agata nie będzie zadowolona, jak mnie zobaczy. A on na to, że jej nie ma, bo wyjechała służbowo. No to podjechałem, pomogłem teściowi, potem zjedliśmy razem obiad, już z teściową i chłopakami" – wspomina pan Dominik.
Tamtego dnia na odchodne rzucił teściowi, żeby dał mu znać, kiedy Agata znów wyjedzie, to on wpadnie zobaczyć się z synami. Ten uznał, że to świetny pomysł, przekonał do tego także swoją żonę, czyli teściową pana Dominika. Oboje utrzymują wizyty byłego zięcia w tajemnicy przed córką.
"To jest łatwe, gorzej było z synami. Wyjaśniłem im, żeby nie mówili mamie o tym, że ich odwiedzam, bo ona będzie się złościć. Ale podle się z tym czułem, bo to nie jest dobre, że dzieci ukrywają przed matką swoje spotkania z tatą. Ale uznałem, że to lepsze niż walka w sądzie o zmianę warunków opieki, czemu Agata była przeciwna, bo stwierdziła, że też chce co drugi weekend spędzać z chłopcami. Skoro więc bez ciągania się po sądach mam częstsze kontakty z synami, to małe oszustwo jest tego warte" – tłumaczy pan Dominik.
Jego synowie – dwunasto- i trzynastolatek – kilka razy przypadkiem powiedzieli mamie, że tata ich odwiedził. "Agata wypytała o szczegóły, a potem zrobiła awanturę teściowi i mi. Obaj się tłumaczyliśmy, że wpadłem na wyraźną prośbę teścia, bo potrzebował mojej pomocy. I że to były jednorazowe sytuacje. Agata pewnie się domyśla, że tych jednorazowych sytuacji było więcej, bo wie, że teść ma do mnie słabość. Ale o nic nie pyta. Być może po prostu zaakceptowała ten nasz podstęp i nie chce robić wojny, która odbiłaby się na chłopcach" – pisze na koniec swojego listu pan Dominik.
Cel nie uświęca środków
Ta sytuacja odbije się jednak na synach pana Dominika. Zostali oni bowiem wciągnięci w swego rodzaju przymierze zawarte przeciwko ich matce. I uczestniczą w oszustwie. A wciąganie dziecka w spór między rodzicami, manipulowanie nim, zmuszanie do opowiadania się po jednej ze stron czy ukrywania czegoś na pewno nie wyjdzie mu na dobre. To, że pan Dominik chce jak najczęściej widywać synów, jest zrozumiałe. Ale metoda, którą wybrał do osiągnięcia tego celu, jest szkodliwa, głównie dla dzieci. Całą tą mistyfikację trzeba po prostu ujawnić, zwłaszcza jeśli była żona pana Dominika i tak się domyśla, co jest grane. Uczciwe postawienie sprawy wszystkim wyjdzie na dobre, zwłaszcza synom, którzy nie będą dłużej zmuszani do sekretów.