Czy warto mieć dziecko, które lubi jeść, czerpie z tego przyjemność i chętnie poznaje nowe smaki? Może nie warto, kiedy o 21:30 twój dwulatek drze się, że chce jeszcze kanapkę, ale warto, jeśli chcesz, żeby twoje życie było – nomen omen – pełne smaków. Z dzieckiem, które lubi jeść, po prostu jest łatwiej. Więc przyłóż się.
Reklama.
Reklama.
Na początek dwie uwagi. Pierwsza: ja oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że dzieci są różne. I niektóre po prostu nie chcą jeść, tak jak moja ponad dwulatka dalej z pogardą patrzy na wszelkiej maści rowerki, chociaż jej rówieśnicy fruwają na rowerkach biegowych i hulajnogach po całej dzielnicy. Więc jak nie idzie… to nie idzie. Nie mam zamiaru udowadniać, że jesteś marnym ojcem, bo twoja dwulatka czy trzylatka najchętniej by jadła tylko parówki i frytki. Albo i pięciolatek, bo widziałem i takie przypadki.
Funfact: moja córka ich (frytek i parówek) nie znosi, chociaż tylko parówek jej nie dawaliśmy umyślnie. Ot, wysublimowane podniebienie. Prędzej zje nogę kaczki z rosołu.
I uwaga druga: to nie jest poradnik o tym, jak i kiedy rozpoczynać rozszerzanie diety. O tym w internecie jest tylko pięć milionów artykułów, z czego pewnie ze sto tysięcy w polskim. Więc nie będę się wymądrzał na ten temat, choć pokrótce powiem, co zrobiło robotę u nas.
A więc przede wszystkim całkowicie domowe szykowanie posiłków. Córka zjadła w życiu może ze dwa słoiki ze sklepu, odrzuciła je po prostu. Pewnie szybko zorientowała się, że domowe lepsze. A poza tym to nieszczęsne BLW. Nóż mi się w kieszeni otwiera, jak sobie przypominam ten syf (nazwijmy rzeczy po imieniu), ale… to chyba najlepszy wstęp do sztućców. Tak przynajmniej u nas to płynnie poszło.
Ale do rzeczy. To, co chcę przekazać, to jak ważna dla twojej rodziny jest ta konkretna miłość w życiu twojego szkraba. Miłość do jedzenia. Warto ją pielęgnować. Przez rozszerzanie diety w tym kontekście rozumiem nie tyle ten proces nauki jedzenia, co po prostu: nauczenie dziecka, że jeść warto i że różne smaki są super.
Co jest jeszcze ważne – pewnie z lektury tekstu szybko wyłapiesz, że posiadanie dziecka, które lubi jeść, ułatwia przede wszystkim twoje życie. Ale ten egoizm jest tylko pozorny. Skorzystacie na tym wszyscy w domu.
Tak więc. Dziecko, które lubi jeść…
1. Szybciej staje się twoim towarzyszem w codzienności
Zapytasz – zaraz, zaraz, jak to. Przecież ja się z moją Hanią/Agnieszką/Zosią czy innym Krzysiem/Adamem bawię się codziennie. Wracam z pracy i spędzam z nią/nim czas aż do snu.
Gratuluję, tato. To dlaczego unikasz jak ognia wyjścia ze swoim dzieckiem do restauracji? Bo nie ma w menu frytek? Bo widelcem prędzej wydłubie sobie oko, niż coś zje? No właśnie. Dzieciak, który lubi jeść, chętniej spędzi czas w restauracji niż taki, który traktuje jedzenie jako zło konieczne.
Ale i tak wybierz taką, w której jest kącik dla dzieci. Bez złudzeń, ojcze.
2. Krócej potrzebuje "specjalnego" traktowania
Czemu cudzysłów? Bo przecież nie ma nic specjalnego w tym, że twoja partnerka karmi piersią twoje dziecko. To normalne i irytują mnie wręcz ludzie, którzy sugerują, że ten etap trwa już za długo. Trwa tyle, ile musi, a zresztą to i tak głównie decyzja twojej partnerki.
Ale fakty są takie, że im dłużej to trwa, tym dłużej dziecko jest do niej przywiązane. Na moim przykładzie: córka odstawiła smoczek, jak miała… dwa miesiące. Po prostu go wypluła i nara. Co więc idzie dalej, nie chciała przyjmować mleka z butelki. Ani mamy, ani zastępczego. W ten sposób dziecko wisi na twojej partnerce, a u ciebie w domu narasta frustracja.
Oczywiście nie jestem idiotą. Wiem, że chodzi tu też o bliskość i nie jest tak, że jak dam dziecku banana, to ono zapomni o mleku mamy i jej piersiach. Ale kiedy już je odstawicie, będziesz w stanie spędzać z dzieckiem znacznie więcej czasu bez pomocy partnerki. I im chętniej będzie twoje dziecko jeść po prostu różne rzeczy, tym łatwiej będzie wam szło. A to i zdrowe, i ważne.
Poza tym uwielbiam randki z moją córką. Co prawda kończą się one najczęściej tak, że ja piję kawę, a ona szoruje drożdżówkę, ale… każdy czasem grzeszy. Chociaż tak: nie rozszerzaj diety po to, żeby chodzić z dzieckiem do cukierni. To nie o to chodzi.
3. Chętniej pozna świat
Chcesz podróżować? I nie mówię o wyjeździe do Zakopanego teraz. Nie mówię też o takich ekstremach jak podróż do Tajlandii. Coś, co było kilka lat temu stosunkowo proste (o ile było cię na to stać), teraz raczej jest kłopotliwe, jeśli jesteś rodzicem.
Owszem, można jechać. Ale nawet jeśli twoje dziecko lubi TAK egzotyczne (i ostre...) smaki, to jeszcze dochodzi flora bakteryjna, która może (nie musi!) zamienić wyjazd twojej pociechy w piekło. Czyli twój też.
Ale jeśli chcesz podróżować, to dziecko, które lubi jeść, jest ci po prostu niezbędne. Owszem, na początku temat można załatwić mlekiem mamy. Potem słoiczkami, jeśli wybierasz się do w miarę cywilizowanego miejsca, to one wszędzie są z grubsza takie same. Chociaż kolor zawartości słoiczków we Włoszech, jeśli jest w nich mięso, jest po prostu obrzydliwy. Jak dżem z parówek. Ale to dygresja.
Z czasem będzie jednak trudniej. Jak nie nauczysz swojego dziecka jeść i próbować smaków, zostaną ci hotele all inclusive. Tam jedzenie jest dobre dla każdego. Ale jeśli chcesz na własną rękę odbyć podróż po Hiszpanii i nie spędzać pół dnia na odtwarzaniu polskich posiłków, to dziecko powinno być otwarte na nowe smaki.
4. Będzie prostsze do ogarnięcia w niespodziewanych sytuacjach
Ile razy zdarzyło ci się znaleźć z dzieckiem na mieście, kiedy wcale tego nie planowałeś? Jeśli masz naprawdę małe dziecko, to wiesz, jaka to jest wielka logistyka. Musisz mieć ze sobą (w zależności od wieku) wodę, pieluchy, ciuchy na zmianę, mleko w butelce/mamę, banana czy inny owoc, ogółem jakieś jedzenie.
Był moment, kiedy nie byliśmy w stanie wyjść z domu z małżonką i córką, jeśli uprzednio moja żona nie napiekła małych gofrów albo nie nasmażyła placuszków. Generalnie ten etap cię i tak nie ominie, ale im bardziej przyłożysz się do tego, żeby twoje dziecko jadło różnorodnie, tym bardziej bezbolesne będą te niezaplanowane zdarzenia.
To proste – w razie głodu nie będziesz wracać na sygnale do domu, tylko zajdziesz do sklepu i kupisz cokolwiek. Przez cokolwiek mam na myśli coś sensownego, a nie pokonasz tę przeciwność batonikiem.
5. Jest tańsze w utrzymaniu
Tak, wiem, to strasznie brutalne, ale to też ważne. Nie udawajmy, że jest inaczej.
To się wydaje teoretycznie nielogiczne, bo taki stereotypowy niejadek jest tańszy przecież, prawda? Frytki i parówki na zmianę. Niby tak, ale... dziecko, które lubi jeść, bardzo szybko zaczyna jeść to co ty.
Moja córka ma niespełna dwa i pół roku, i je już dokładnie to samo, co ja i żona. Okej, gotujemy trochę inne rzeczy (czyt. nie gotujemy sobie hindusa na obiad), trochę mniej przypraw używamy, uważamy z solą, ale co do zasady – jemy to samo.
A skoro jemy to samo, to nie musimy nic specjalnie pod dziecko kupować. Już wiesz, o co chodzi, prawda?