Kiedy piszę ten tekst, jest sobota. Świeci słońce, dochodzi południe, siedzę na działce na Suwalszczyźnie u teściów i to nad samym jeziorem. Czy gdybym był w swoim własnym mieszkaniu właśnie pisałbym ten tekst? Na pewno nie. W każdym razie – nigdy nie miałem problemu z własnymi teściami (czy rodzicami), ale od kiedy jestem ojcem, tym bardziej doceniam dobrą relację z nimi. Bo mi się to po prostu opłaca.
Reklama.
Reklama.
Wiecie jak wyglądają weekendy z małymi dziećmi. Memów na ten temat jest od groma, drugie tyle TikToków, a na Instagramie co weekend na Make Life Harder możesz zobaczyć, jak wygląda wejście w sobotę, jeśli masz w domu małego brzdąca.
W skrócie – masz wrażenie, że dochodzi czternasta, a to dopiero dziewiąta trzydzieści rano. Tak ci już dopiekł twój kochany bąbelek. Moja córka niedługo skończy dwa lata i co tu dużo mówić – chociaż wynajdujemy jej co weekend tryliard zajęć, żłobka i spotkania z innymi dziećmi sami nie pobijemy. Nie raz i nie dwa młoda o siódmej rano koczuje już pod drzwiami z butami w ręku. Bo chce wyjść, a sam jeszcze ich sama nie umie założyć.
A wiecie jakie jest znudzone dziecko. Robi się błyskawicznie sfrustrowane. Stąd już tylko jeden krok do zmarnowanego weekendu, kłótni z partnerką, bluzgami pod nosem i ogólnie czekaniem na poniedziałek i powrót do pracy.
Pół biedy, jeśli jest lato, jak teraz. Pula rozwiązań problemu znudzonego dzieciaka o tej porze roku jednak drastycznie rośnie. Ale jeśli ten trend się utrzyma, to ja już powoli zaczynam się bać nadchodzącej zimy.
Bez dziadków ani rusz
I teraz mały rodzinny ekshibicjonizm, ale bez niego nie zrozumiesz mojego wyznania z tytułu tego tekstu. Long story short: ani ja, ani moja żona nie mamy w Warszawie (gdzie mieszkamy) żadnej rodziny, której moglibyśmy podrzucić córkę nawet na godzinę. That’s it. Mamy raptem jedną koleżankę, z którą Maja zostanie bez nas.
Mało? Być może, nie mam w sumie żadnego punktu odniesienia. Ale nie jestem też fanem wciskania własnego dziecka znajomym – zwłaszcza jeśli oni sami nie przejawiają chęci do zajmowania się nim. A powiedzmy sobie wprost – nikt nie ma. Nawet tej koleżance, która za Mają przepada i chyba trochę z litości chce nam pomóc – no trochę nam głupio ją męczyć dłużej niż dwie, maks trzy godzinki. I raczej nie co weekend.
W stolicy jesteśmy więc zdani na siebie (i na żłobek). I dlatego właśnie tak polubiłem wyjazdy na weekendy. Bo jeśli to nie wybrzmiało dobrze – rodziny w Warszawie nie mamy. Czyli trzeba jechać.
I muszę też uczciwie powiedzieć, że te weekendowe eskapady to żadna wielka przyjemność – w sensie pokonywanie drogi. Bo o ile do moich rodziców mamy 150 kilometrów, to do teściów to już 300-kilometrowa wyprawa na Suwalszczyznę. Wystarczająco dużo, żeby umęczyć się w drodze z dzieckiem.
Ale korzyści są na tyle duże, że mi osobiście przysłaniają minusy. I nie, nie chodzi mi o to, że dziadkowie mają kontakt z wnuczką, więzi rodzinne są wzmacniane i w ogóle wszyscy się integrujemy przy niedzielnym schabowym.
Nie chodzi mi o córkę, tylko o mnie
To też jest cenne, ale prawdę mówiąc… moja motywacja jest bardzo egoistyczna. Z braku laku to właśnie rodzinne gniazdka moje i mojej żony są miejscami, gdzie możemy odpocząć. A przez odpoczynek rozumiem bardzo różne rzeczy.
Mogę pójść pobiegać (w Warszawie po prostu nie wygospodaruję czasu na bieg dłuższy niż godzinny, a czasami lubię sobie urządzić porządne rozbieganie). Mogę gdzieś się wyrwać z żoną bez naszego dwuletniego bagażu. Wreszcie mogę po prostu "zapomnieć" o córce.
Brzmi strasznie? Bynajmniej. Myślę, że każdy rodzic wie, o co mi chodzi. Zwłaszcza że Maja bardzo chętnie i o mnie zapomina podczas wizyty u dziadków. Wilk syty i owca cała. W skrajnych przypadkach młoda mówi mi "cześć" rano i "papa" na dobranoc.
Od razu przychodzi mi do głowy sytuacja z poprzedniego dnia, dnia zanim pisałem ten tekst. Żona pojechała do fryzjera i wyparowała na niemal cztery godziny. Ja w spokoju pracowałem, a po siedemnastej jakby nigdy nic… przebrałem się i poszedłem biegać. W Warszawie taka sytuacja nie będzie dla mnie osiągalna pewnie przez najbliższe dziesięć lat.
Jest to dla mnie (a właściwie dla nas) tak wygodne, że staramy się z żoną ten raz w miesiącu odwiedzić i jednych, i drugich dziadków. Zostają nam i tak w Warszawie jeszcze dwa weekendy – żeby spotkać się ze znajomymi i… żeby się porządnie zmęczyć.
Zadbaj o tę relację
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że jestem w pewnym sensie uprzywilejowany. Dość nasłuchałem się historii o tym, jak można żyć (a właściwie nie żyć) czy to z teściami, czy nawet z własnymi rodzicami. I zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy z tego powodu swoje rodziny odwiedzają dosłownie od święta. I to niezależnie od tego, czy rodzina jest w innym mieście, czy na miejscu.
Szczerze? To oczywiście totalne gdybanie, bo każda sytuacja domowa jest inna, ale z mojej perspektywy warto schować dumę w kieszeń. I to musisz ty zrobić, nie zrobi tego za ciebie twoja matka czy twój teść.
Powinno się udać. Po pierwsze – kontakt z dzieckiem raczej jednak docenią twoi rodzice/teściowie (inne przypadki to chyba jednak rzadkość), po drugie może po drodze poprawi się z nimi twoja relacja, po trzecie – będziesz mógł odpocząć.
A jeśli masz poczucie, że nie wytrzymasz tych dwóch-trzech dni u swoich teściów (lub nawet rodziców), to musisz pamiętać o jeszcze jednym. Jeśli dostarczysz do domu wnuka, to prawdę mówiąc... sam jesteś tam niekoniecznie potrzebny. Nie musisz siedzieć i się mordować niekończącymi rozmówkami przy herbatce i ciasteczku o nie wiadomo czym, bo twoi rodzice/teściowie będą się interesować kimś innym.
I za to akurat ręczę – sam miałem z nimi dobre relacje, a w sumie obecnie jestem zdegradowany do roli tego, którzy przywozi i odwozi wnuczkę. Oczywiście trochę specjalnie wyolbrzymiam, ale... mi pasuje. Mogę iść do knajpy z żoną i nikt się dziwnie nie patrzy, że pojawiam się raz na ruski rok, a i tak uciekam z domu. Więc jeśli żyłeś z nimi kiepsko, to tym bardziej znajdziesz masę czasu dla siebie.
A że córce z dziadkami naprawdę dobrze się układa, to powiem wam, że czekam już na kolejne lato. Będzie miała niemal trzy lata i to pewnie będzie moment, żeby ją zostawić u rodziców (czy teściów) nawet na weekend. Nie wiem tylko, co zrobię z taką ilością wolnego czasu. Z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się wręcz przytłaczająca. Ale to (miły) problem na za rok.