Mam dość. Nawet nie stawiam wykrzyknika, bo jestem zrezygnowana, a nie wściekła. Prawdopodobnie bardziej znudzona lekcjami online, niż moja córka, a to już naprawdę dużo. Nie mam wątpliwości, że druga fala epidemii pogrzebie na dobre zapały edukacyjne naszych dzieci. Tak, zabije je nuda.
– Moje dziecko ma w tym tygodniu dwie lekcje – powiedziała mi koleżanka. – Polski i matematykę w poniedziałek. Reszta to dni dyrektorskie i zarówno uczniowie, jak i nauczyciele mają wolne.
Jej córka chodzi do 6 klasy warszawskiej podstawówki. Część lekcji ma online, część to typowe Librusowe przepisywanie podręcznika. Teoretycznie powinna mieć 5-6 godzin lekcyjnych według planu, w praktyce, jak są trzy lekcje dziennie, to jest dobrze.
Gdzie są nauczyciele, którzy w normalnych okolicznościach musieliby siedzieć teraz z nią w klasie? Na zwolnieniach, okolicznościowych wolnych lub gdziekolwiek, tylko nie w szkole.
Przygotowanie szkół do II fali epidemii
Postawię pytanie: kto był przygotowany do kolejnej fali zakażeń koronawirusem?
Wiadomo, że nie polski rząd, ani system edukacji na najwyższych szczeblach. Ale czy dyrektorzy szkół lokalnych jakkolwiek przygotowali swoich nauczycieli do pracy w czasie jesiennego lockdownu?
Nie, choć w to, że szkoły zostaną ponownie zamknięte, nikt nie wątpił. Na początku ministerstwo utrzymywało, że nie zawiesi nauczania stacjonarnego, ale tylko głupiec myślałby, że będzie inaczej.
MEN chwalił się przed wakacjami jeszcze uruchomił program "Zdalna szkoła", z którego placówki miały finansować zakup tabletów i laptopów dla uczniów i nauczycieli. Resort przeznaczył na to 180 mln złotych. To oczywiście za mało.
Jednak tu nie o technologiczne przygotowania mi chodzi. Ale o uczciwe powiedzenie przez nauczycieli: "Nauka zdalna w czasie pierwszej fali była nijaka, nudna i nieefektywna. Zróbmy wszystko, aby jesienią było inaczej".
Dyrektor gbur
Inny mój znajomy jest dyrektorem podstawówki na Mazurach. Trzyma zespół silną ręką i choć w czasie pierwszej fali pandemii narzekał na pozostawienie szkół przez MEN samym sobie, to odrobił lekcję z wiosny.
Tym razem był przygotowany do wejścia w tryb nauki zdalnej. Zupełnie inaczej jego nauczyciele. Gdy zaczął otrzymywać od rodziców szkolniaków maile, że znów zalewani są przez pedagogów zadaniami na Librusie, a wychowawcy jeszcze w tym tygodniu na Teamsach nie widzieli, postanowił reagować.
Zaprosił swoich nauczycieli do sal lekcyjnych, a każdym biurku odpalił komputer i powiedział, że miejsce nauczyciela jest w klasie. Skoro nie potrafią przeprowadzić lekcji w domu, to mają korzystać ze sprzętu szkolnego, materiałów tu dostępnych i przeprowadzać normalne lekcje przy tablicy.
Oj, dostało mu się, że gbur, prostak i zmusza do podwójnej pracy. Jego odpowiedź jest prosta: "Mniej zadawajcie, więcej uczcie".
Dwa lata w plecy
Patrząc realnie na poprzednie lata polskiej edukacji, to nasze dzieci od niemal dwóch lat nie miały normalnych lekcji. Najpierw w 2019 roku zastrajkowali nauczyciele, potem zalała nas pandemia.
Ten system kulał już w normalnych warunkach. Nauczanie stacjonarne było nudne, nastawione na przygotowanie do testów i kucia podręcznika na pamięć. Nauczyciele narzekali, że nie korzystają z nowoczesnych mediów, muszą wypełniać papiery, zamiast zainteresować uczniów tematem.
Bam! Pandemia, dzieci w domach, wszystkie jak jeden mąż przed komputerami. Gdzie zasoby multimedialne, w które rzekomo nauczyciele wpatrywali się jak urzeczeni, nie mogąc doczekać się, aby wykorzystać je na lekcji?
Przeczytałam dzisiaj w jednym z portali newsowych wypowiedź nauczycielki matematyki, która narzeka, że nie może przeprowadzić lekcji z figur przestrzennych, bo ma możliwości skorzystania z modeli w szkole.
Przecieram oczy. Gdyby tylko każdy dom nie był pełen przykładów takich figur, może bym uwierzyła. Mówicie, że nauka w szkole nie przygotowuje do prawdziwego życia, bo komu i po co całki. Nauczcie dzieci wymierzać meble w salonie i macie praktyczną naukę as fuck.
Zapytacie może czemu niby nauczyciele mieliby pracować przez wakacje i wymyślać fajne lekcje dzieciakom w nowym roku szkolnym, skoro nie wiadomo było, jak będzie wyglądała nauka.
Właśnie po to. Żeby wiedzieli, jak będzie wyglądało nauczanie. Zamiast szamotać się pomiędzy zdalnym i niezdalnym trybem pracy, wejść do sali przygotowanym na każdą ewentualność. Przyjść z głową pełną pomysłów na to, jak utrzymać dzieciaki w pędzie rozwojowym i edukacyjnym. Przyjść i być ich nauczycielem.
Nie głosem-echem z lekcji na Teamsach, który w każdej chwili może zostać wyłączony z zajęć przez klasowego łobuza, a reszta uczniów tylko uśmiechnie się z poczuciem ulgi.