1 września to wielkie święto szkoły i uczniów. Tak było do tej pory. Ten rok jest inny, niż reszta. W szkolnych ławkach nie pojawi się wielu uczniów. Zdecydowali za nich rodzice. W obawie o zdrowie i życie najmłodszych członków rodziny mówią "nie" tworzeniu ze szkół nowych ognisk koronawirusa. Jedną z takich osób jest Agnieszka Świerczyńska, której argumenty przedstawiamy poniżej.
Według mnie szkoły są nieprzygotowane do nauki w czasie pandemii. Nie ma żadnych odgórnych wytycznych, wszystko zostaje w rękach dyrektorów, a wiemy, jak wygląda dofinansowanie szkół.
Nasza szkoła liczy ponad 1000 uczniów, boję się o zdrowie dziecka i również o nasze. Skoro zamykali szkoły, kiedy było o wiele mniej zakażeń, dlaczego teraz otwierają bez żadnych obostrzeń? Dzieci wrócą z wakacji i bez żadnego odosobnienia przyjdą do szkół.
Brudne szkoły
Mimo tego, że uważam, że panujemy nad pandemią, skoro nie ma gwałtownego skoku ani scen jak we Włoszech czy w Chinach, to dziwi mnie samowolka w otwieraniu szkół.
Przecież tam panuje brak higieny oraz możliwości zachowania dystansu społecznego. Szkoły mogą stać się drugimi kopalniami czy weselami.
Sanepid nie działa prewencyjnie. Uważają, że, jak na przykład w Zakopanem, skoro nie ma zachorowań, to nie ma potrzeby zdalnego nauczania i nie wyrażają na to zgody. Przecież to absurd!
Ile dzieci ma zachorować, by sanepid zdecydował się zmienić zdanie? Wytyczne na tę chwilę są, delikatnie mówiąc, żenujące. Dzieci mają nie bawić się ze sobą, nie spotykać z innymi klasami (jak to zrobić w szkole z 1000 dzieci? Gdzie nawet w-f jest na korytarzu), nie dzielić przyborami szkolnymi, ale nie ma obowiązku noszenia maseczek, chociażby na przerwach.
Uważam, że nauczyciele powinni pilnować uczniów, by dezynfekowali ręce, powinien być permanentny nakaz noszenia maseczek.
Choć z drugiej strony nie wyobrażam sobie, żeby toalety czy stołówki w polskich szkołach były dezynfekowane po każdym uczniu. To nierealne.
Nauka zdalna to koszmar
Nasza szkoła nie poradziła sobie zupełnie z nauką zdalną. Lekcje online odbywały się raz w tygodniu. Nauka polegała głównie na wysyłaniu zadań przez Librusa. Gdyby moje dziecko było w starszej klasie, gdzie trzeba uczyć się fizyki czy chemii, oznaczałoby to katastrofę, ponieważ musiałabym albo uczyć się wszystkiego wraz z nim, albo zatrudnić korepetytora.
Na tę chwilę będę musiała męczyć się z nauczaniem domowym, lecz powiem szczerze, że nie wiem, jak długo wytrzymam ja, moje dziecko oraz jak zareaguje na to szkoła. Zdaję sobie sprawę, jak bardzo to krzywdzące jest dla psychiki dziecka, lecz wolę poczekać kilka tygodni i zobaczyć jak w praktyce to wygląda i wtedy ewentualnie podejmę decyzję, co dalej.
Polska oświata kuleje
Już teraz oceniam poziom edukacji w szkołach na 3, z tendencją spadkową. Zamiast korzystać z nowoczesnych systemów edukacji czy reformować program nauczania tak, by był dostosowany do obecnych czasów, cofamy się, wprowadzając do programu elementy przestarzałe czy wręcz zbędne.
Rozmawiam z moim synem o wszystkim, także o koronawirusie. Mówię mu, ile osób wyzdrowiało, kiedy będzie szczepionka, jak można się zarazić. Wśród mojej grupy znajomych jest jedna osoba, która zachorowała.
Rozmawiamy spokojnie, nie wzbudzając zbędnych emocji, nie wpadając w panikę. Uczymy się żyć z wirusem, jak gdyby miał zostać na zbyt długo. Nie narażę jednak zdrowia mojego dziecka, wysyłając go do szkoły.