Niewidoczni, ale niezbędni. W czasie koncertu stoją za sceną i bacznie wszystko obserwują. Zadaniem muzyków jest wyjść na scenę i dać z siebie wszystko. Wcześniej jednak ktoś musi wszystko przytargać, podłączyć, przygotować i sprawdzić. Bez technicznych żaden koncert by się nie odbył. Ostatnio jednak głównie są bez pracy – z powodu koronawirusa nie odbywają się koncerty.
O życiu zespołów rockowych podczas tras koncertowych nakręcono wiele filmów fabularnych i dokumentalnych. Zwykle ich bohaterami są gwiazdy, a nie ludzie w tle. Tymczasem to dzięki pracy dźwiękowców, czy oświetleniowców koncerty dochodzą do skutku, muzycy brzmią dobrze, a fani są zachwyceni widowiskiem.
W czasie trasy koncertowej muzycy jeżdżą od miasta do miasta. Razem z nimi podróżuje ekipa techniczna. To oświetleniowcy, dźwiękowcy i ludzie od noszenia sprzętu. Im bardziej znany zespół, tym więcej osób z obsługi jest potrzebne w trasie.
Uwielbiam tę robotę i jej nienawidzę
– To praca cięższa niż na budowie. Na emeryturze wielu techników idzie na operację kręgosłupa, bo latami dźwigali tony sprzętu – mówi mi Dejot, realizator świetlny mający na koncie współpracę z wieloma znanymi polskimi zespołami. Ekipa techniczna ma ciężko przed koncertem, w trakcie i po nim. Najpierw trzeba wyładować i podłączyć sprzęt, potem czuwać nad występem, podawać gitary. Na koniec, gdy publiczność wyjdzie, techniczni zostają na scenie jako ostatni i wszystko pakują do busów i ciężarówek.
– Mieszkamy w różnych miastach, więc nie ma mowy, żeby ktoś zapomniał o jakimś sprzęcie, ale oczywiście to się zdarza. Bywało tak, że musieliśmy wracać po gitarę albo po bęben. W takich sytuacjach kierowca się wkurza, cała ekipa się wkurza. Dlatego od jakiegoś czasu na koncerty dojeżdżam sam – mówi Marcin, dźwiękowiec. – Uwielbiam moją robotę. Kocham atmosferę koncertów, gdy wszystko idzie dobrze i gdy nie ma problemów technicznych. Wtedy pracuje mi się najlepiej – dodaje.
– Projektowanie światła jest jak pisanie kolejnej partii muzycznej do utworu. Każdy kolor ma odzwierciedlenie w emocjach na scenie – tłumaczy Dejot.
Nie każdy może być artystą na scenie
– Zawsze miałem smykałkę do muzyki, ale nie nadawałem się do tego, żeby grać na scenie. Wielu techników tak ma, większość z nas gra albo grała na jakimś instrumencie. Są wśród nas frustraci i niespełnieni artyści, ale na szczęście ja do nich nie należę – śmieje się Dejot.
On realizuje się inaczej. Jest po szkole muzycznej, jako ghost pisze teksty piosenek i komponuje, a potem sprzedaje swoje utwory znanym artystom. – Czerpię przyjemność z tego, że przebój mojego autorstwa ma 15 milionów wyświetleń na YouTubie – chwali się.
Praca technicznego zespołu to niewielkie pieniądze, dlatego technicy zwykle pracują dla kilku kapel jednocześnie, a także łapią się innych zajęć. Trasy koncertowe najczęściej odbywają się jesienią i wiosną. Zwykle trwają kilka tygodni. Do tego dochodzą najbardziej opłacalne koncerty na letnich festiwalach.
– Koncert w klubie to koszt dla zespołu około 5 tysięcy złotych, na plenerowy trzeba wydać aż 30 tysięcy – tłumaczy Dejot.
On za koncert bierze około tysiąca złotych. To niedużo, jeśli wziąć pod uwagę, ile trzeba się przy tym napracować. Trasy trwają zwykle kilka tygodni, a za to, co uda się zarobić, trzeba przeżyć kolejnych kilkanaście miesięcy.
Właśnie teraz powinien mieć ręce pełne roboty, bo ruszył okres festiwalowy, złote żniwa w tej branży. Tymczasem pracy nie ma. Pandemia koronawirusa zmusiła zespoły do przerwania tras koncertowych. Techniczni siedzą w domach i obserwują, jak topnieją im oszczędności na koncie. Rynek koncertowy odmraża się po pandemii, ale bardzo powoli.
– Wkurzają mnie komentarze, że muzycy są bogaci, więc sobie poradzą. Muzycy grają na scenie, ale ktoś przecież stawia te sceny i dba o dźwięk na koncertach – wkurza się Dejot.
– Masa moich przyjaciół z branży jest załamana. Nie mówię nawet o właścicielach firm, od których wypożyczamy sprzęt. Oni muszą płacić ogromne sumy za leasing. Miesięczna rata średniej firmy w Polsce to 50 tysięcy złotych. Jeszcze trochę, a nie będzie na czym świecić, bo wszystkie firmy wypożyczające sprzęt padną – tłumaczy.
Zmiany przychodzą bardzo powoli. W ubiegłym tygodniu Dejot grał pierwszy koncert po długiej przerwie. Na lipiec ma zaplanowane kolejnych pięć.
Irytujący typ na imprezie
Czasem problemem technicznych jest nie tyle rozładunek całej ciężarówki sprzętu, ile użeranie się z gwiazdami. – Zdarzyło mi się pracować z kilkoma zespołami, które ciągle czepiały się, że coś jest nie tak z odsłuchem albo że stopa chodzi nie tak, jak powinna. U mnie wszystko było okej, ale panu wokaliście ciągle coś nie pasowało – opowiada Marcin.
Wspomina też, jak kiedyś nie bardzo układała mu się współpraca z członkiem jednego z zespołów. Na afterze wpadli na pomysł, że urządzą sobie zawody w policzkowaniu. Chodziło o to, kto dłużej wytrzyma uderzenia "z liścia". – To był sposób na to, by uszła z nas agresja, która w nas narastała. Daliśmy sobie po mordach i przeszło nam – śmieje się.
– Zawsze irytowało mnie to, że większość z nich ma więcej talentu niż ja – żartuje Dejot. – Z niektórymi zespołami bardzo dobrze mi się pracuje. Część osób traktuję niemal jak rodzinę. W czasie pandemii muzycy dzwonili do mnie i pytali, czy czegoś mi nie potrzeba.
– Rozumiemy się i lubimy. Kiedyś zrobiłem film o zespole, z którym koncertowałem, zjechałem od góry do dołu. Trochę dla zabawy, ale filmik był w sumie bardzo złośliwy. potraktowali to z humorem. Filmik im się spodobał, więc puścili go przed jednym z koncertów – opowiada Dejot.
– Czasem niestety trafiają się dzbany. Nie będę wymieniał nazw zespołów, ale cieszę się, że już z nimi nie współpracuję – dodaje.