Chciałem żeby mój ojciec poznał wnuka, ale nie miałem do czego wracać. Zostałem wydziedziczony, przestałem dla niego istnieć – opowiada Artur. W serialu "Sukcesja" dzielenie rodzinnego majątku to skomplikowana, wielowątkowa intryga. Na co dzień sprawy dzieją się szybciej, a ludzie, nawet bliscy sobie, bywają bezwzględni.
Z rodziną najlepiej wchodzi się na zdjęciu, tak powiada stare przysłowie. Iskrą zapalną do konfliktu najczęściej są pieniądze. Nie zawsze są to znaczące sumy, ale zarazem na tyle istotne, by między osobami sobie bliskimi wybuchały kłótnie.
Dziedziczyć można właściwie wszystko: od ziemi i nieruchomości po samochód, traktor czy kolekcję porcelany. Wszystko, co ma wartość, przechodzi na bliskich po śmierci domownika i każde dziecko ma prawo do kawałka majątku rodzica. Chyba że nastąpi wydziedziczenie.
Tylko co musi się wydarzyć w relacjach rodzinnych, aby rodzice postanowili skreślić swoje dzieci?
Nie mam już syna
Ojciec Artura wydziedziczył go, bo ten nie mógł poradzić sobie z uzależnieniem. Do tego problemem było też to, że Artur potrzebował pomocy psychiatry. Jego ojciec nie umiał tego zaakceptować.
– Informację o tym, że zostałem wydziedziczony, przekazała mi mama – opowiada. To był szok, miałem zostać ojcem. Przyjechałem do rodziców, żeby im o tym powiedzieć i wtedy się dowiedziałem. Ojciec wszystko sformalizował bez rozmowy ze mną, uznał, że nie istnieję dla niego.
Artur razem ze swoją partnerką planował budowę domu na jednej z działek, którą miałby odziedziczyć po rodzicach. Po urodzeniu dziecka chcieli zamieszkać u jego rodziców, liczyli na to, że pomogą im w opiece nad niemowlakiem. – Świadomość, że nic nie dostanę, była i jest dołująca – przyznaje.
W rodzinie Artura jego problemy, depresja i próba samobójcza, były i są tematem tabu. Wszyscy wiedzą, że działo się coś złego, ale nikt nie ma odwagi zapytać wprost, gdzie ukrywał się przez kilka lat studiów.
Problemy zaczęły się jeszcze w szkole średniej. Artur najpierw trafił do terapeuty, potem do psychiatry, ten zapisał mu leki. – Ojciec mówił wtedy, że wystarczyłoby przetrzepać mi skórę i od razu czułbym się lepiej. Gdy psychiatra postawił diagnozę - depresja, on odebrał to jako cios. Oznaczało to, że ma w domu wariata – opowiada Artur.
Szybko uzależnił się od leków. Wrócił na studia i zaczął brać narkotyki. Do domu przyjeżdżał po pieniądze, tłumaczył, że ciężko mu się utrzymać w mieście.
– Potrzebowałem pomocy – przyznaje dzisiaj. Nie spodziewał się jednak, że rodzice skierują go na przymusowe leczenie. Trafił do zakładu dla uzależnionych.
– To był dla mnie szok. Wydawało mi się, że wszystko mam pod kontrolą, a oni niczego nie zauważają. Gdy rozmawiałem o tym z matką, opowiadała, jak się zachowywałem. Zorientowałem się, że nic z tego nie pamiętam. Rzeczywiście byłem niepoczytalny.
– Dla mojego ojca przestałem istnieć. Nie odwiedzał mnie w ośrodku, nie rozmawiał ze mną, gdy byłem w domu.
Artur ciągle miał kontakt z matką, więc uważał, że pojawienie się w drzwiach rodziców z przyszłą żoną załagodzi konflikt. Tymczasem było już po wszystkim. Ojciec zdecydował, że syn nie dostanie ani złotówki.
Nawet gdyby ojciec Artura zerwał z nim kontakt, syn nadal miałby prawo do zachowku. To stara zasada wpisana do prawa spadkowego, nakłada ona na rodziców obowiązek zapewnienia dzieciom części majątku.
Wyjątkiem jest sytuacja, gdy rodzic wydziedziczy dziecko. By to zrobić, wystarczy do testamentu wpisać jedną z trzech przyczyn takiej decyzji, a następnie potwierdzić dokument notarialnie.
Wydziedziczyć można osobę, która wbrew woli spadkodawcy postępuje w sposób sprzeczny z zasadami współżycia społecznego (narkomania, prostytucja, kradzieże), dopuściła się względem spadkodawcy umyślnego przestępstwa lub kogoś kto utrzymuje kontaktu z rodziną, nie dba o nią albo ją krzywdzi.
Artur mógłby walczyć z ojcem, bo starał się utrzymywać z nim kontakt, a w testamencie zapisano, że to właśnie była przyczyna wydziedziczenia. Mógłby dziedziczyć także, gdyby ojciec zmienił zdanie i przebaczył mu. Przyznaje jednak, że nie chce tego robić. – Wystarczy, mam dość – stwierdza.
Pieniądze leżą na drodze
Sławek został oszukany przez swoją siostrę. W rezultacie nie zobaczył nawet złotówki z dwóch milionów złotych, które jego rodzina otrzymała w zamian za działkę przez którą przebiegnie droga ekspresowa.
Ojciec Sławka zmarł na raka płuc, w domu została matka z demencją. Piątka rodzeństwa postanowiła, że będą na zmianę jej doglądać. Każdy miał już jednak rodzinę, więc z czasem ten plan "dyżurów" się rozmył.
Wyjątkiem była jedna z sióstr Sławka, niemal przeprowadziła się do matki. – Nie widziałem w tym nic złego, mama potrzebowała opieki – mówi dzisiaj.
Rodzina ustaliła wcześniej, że pieniądze ze sprzedaży działki zostaną podzielone między wszystkich. Gdy Sławek chciał porozmawiać o tym z mamą, okazało się, że nie ma tematu. Wszyscy zostali wydziedziczeni, działka przypadła jednej z sióstr, która zainkasowała dwa miliony złotych.
Powód wydziedziczenia? Niedopełnienie obowiązków rodzinnych. O wskazaniu do pozbawienia godności dziedziczenia decyduje bowiem spadkodawca, nie sąd. – Najpierw byłem wściekły, potem zacząłem się obwiniać, że nie odwiedzałem mamy tak często, jak powinienem. W końcu uznałem, że to tylko pieniądze – mówi.
– Moja siostra z mężem zniknęła, ale wcześniej zdążyła jeszcze namówić mamę do tego, by przepisała na nią także dom – opowiada Sławek. – Teraz czekają na jej śmierć.
Rodzina dyskutuje o tym, co zrobić. Dwa miliony złotych nie leżą na ulicy. – Nie jestem tak wojowniczy jak moje rodzeństwo, ale chciałbym ukarać moją siostrę za to, jak potraktowała matkę – mówi Sławek.