Pani z telewizji, która gości w twoim domu, może być najlepszą nianią na świecie, ale w kilka dni nie naprawi wielu lat zaniedbań – opowiada Konrad. Razem z rodziną kilka lat temu występował w jednym z odcinków programu "Superniania".
– Ten "mój" odcinek zapisałem sobie na smartfonie – opowiada Konrad. Przyznaje, że sięga po niego, gdy poznaje jakąś dziewczynę na Tinderze. – To zawsze działa – śmieje się. Chwilę żartujemy na ten temat, ale po paru minutach skręcam w stronę poważnej rozmowy. Wtedy Konrad przyznaje, że nie ma dobrych wspomnień związanych z obecnością w programie.
Liczy się oglądalność
– Ludzie nie rozumieją, że gdyby wszystko w tym programie było prawdziwe, to "Supernianię" należałoby nazwać dokumentem, a nie reality show – mówi Konrad.
– W telewizji ważna jest oglądalność. Żyjemy w czasach, w których każdy ma tego świadomość, a mimo to nadal o tym zapominamy – podkreśla Konrad. Jego zdaniem tego typu programy "wychowawcze" nie tylko nie pomagają rodzinom, ale czasem mogą nawet działać na ich szkodę.
Rodzinne problemy wyciąga się bowiem na wierzch, sąsiedzi i znajomi widzą, że ludzie nie radzą sobie z wychowaniem dziecka, a inni rodzice, czy nauczyciele w szkole zaczynają komentować za plecami. – To powoduje, że napięcia między ludźmi, którzy biorą w udział w takich programach, narastają z każdym dniem – twierdzi Konrad.
Według niego takie osoby jak "superniania" mogą jedynie podsuwać ludziom sensowne narzędzia do pracy nad dziećmi. Mało kto jest w stanie cokolwiek zmienić w parę dni. Zdaniem Konrada większość rodziców, którzy pojawiają się w programach takich jak "Superniania" po prostu ma ochotę zaistnieć w telewizji, rzadziej chodzi o to, by stać się lepszym rodzicem.
– Gdyby zależało im na poprawie życia dziecka, poszliby na terapię, a nie do telewizji – dodaje Konrad. Dlatego, gdy kamery opuszczają mieszkanie, wszyscy domownicy zazwyczaj zapominają o sugestiach dawanych im przez specjalistkę. Z kolei po premierze odcinka wkurzają się, że telewizja kłamie, bo pokazała ich inaczej, niż oni widzą siebie.
Konrad pamięta, że jego rodzice tak naprawdę nie mieli żadnych poważnych problemów wychowawczych. Po prostu chcieli poczuć się sławni. Gdy "ich" odcinek miał mieć premierę w telewizji, zaprosili znajomych na wspólne oglądanie.
– Dzisiaj mam wrażenie, że nie przemyśleli tego, co zrobili. Zachowali się tak, jakby nie wiedzieli, że zgłosili się do programu, który ma sprawić, że widzowie poczują się lepiej jako rodzice, obserwując na ekranie problemy innych – zaznacza Konrad.
Jemu podobało się to, że mógł pojawić się przed kamerą. Pamięta, że starał się zachowywać tak, aby operatorzy jak najczęściej zwracali uwagę na niego. – Wiadomo, że trochę podkręcasz swój występ. Miałem nadzieję, że uda mi się być ciągle w centrum zainteresowania – wspomina.
Sława kosztem dzieci
Pytam, jak wspomina "supernianię". – Wydawała mi się miłą osobą – odpowiada. – Była ciepłą kobietą, która wiedziała, co robi. Bardzo się wyróżniała na tle psychologów, których poznałem w dzieciństwie – przyznaje.
Zdaniem Konrada, gdyby rodzice chcieli słuchać rad "superniani", na pewno mogliby pomóc swoim dzieciom. Zarazem jest przekonany, że rodzice nie powinni wyciągać problemów wychowawczych swojego dziecka na widok publiczny w telewizji.
Pytam, czy jego rodzice dostali pieniądze za występ przed kamerami. – Nie wiem – odpowiada. – Wydaje mi się, że tak – dodaje. – Jeśli nie wzięli pieniędzy za to, że grupa obcych ludzi weszła z butami w nasze życie rodzinne, to ciężko mi to nawet skomentować – stwierdza.
Przyznaje, że nie ma obecnie dobrej relacji z rodzicami. Nie ma to żadnego związku z "Supernianią". Zarazem jednak ich obecność w programie pokazuje, że nie umieli uszanować tego, jaki jest ich syn.
– Dziewczyny na Tinderze śmieją się, kiedy wspominam o występie w programie, ale w szkole ukrywałem ten fakt – dodaje. Wstydził się tego, że był w "Superniani", a osoby ze starszych klas regularnie się z niego naśmiewały.
– Wolałbym, żeby to się nigdy nie zdarzyło – podkreśla. Wydaje mu się chore, że miliony ludzi miały ochotę oglądać w telewizji dzieci, nieświadome tego, co się wokół nich dzieje.
Zaczął ostatnio czytać o psychologii behawioralnej. Uświadomił sobie wtedy, że wiele zabiegów zastosowanych w programie było w istocie uprzedmiotowieniem dzieci.
– To w sumie idealnie pasowało do rodziców, którzy uważali, że warto pokazać dzieciaki w telewizji, żeby zaimponować znajomym i rodzinie występem w telewizji – dodaje.
Pytam Konrada, czy rozważyłby powrót do telewizji. Jednoznacznie odpowiada: nie. Nie chce być sławny, nie chce, aby ludzie wiedzieli, kim jest. Jeśli w przyszłości będzie miał dzieci, nigdy nie wystawi ich na pośmiewisko. Zamiast tego zrobi wszystko, aby je zrozumieć i otoczyć miłością.