Na boiska Premier League wybiegną dzisiaj najlepsi piłkarze świata. Miliony fanów na świecie znowu wrócą do przerwanych przez pandemię rozważań o tym, kiedy Liverpool podniesie w końcu puchar za zdobycie mistrzostwa albo czy Aston Villa utrzyma się w lidze. Wśród tych fanów jest grupa zajawkowiczów, dla których angielska piłka stała wręcz uzależnieniem.
– To mocniejsze niż narkotyki – przekonuje mnie Michał. Od 5 lat gra w "Fantasy Football". Na początku traktował to, jak niewinną rozrywkę, która zapewniała mu dodatkową porcję emocji. Z czasem ta zabawa stała się najważniejszą rzeczą w jego życiu.
"Fantasy Football" to gra, w której uczestnicy, mając do dyspozycji ustalony budżet, wybierają 15 ulubionych zawodników z Premier League. Ci piłkarze, w zależności od tego, jak radzą sobie w meczach na boiskach w Anglii, zdobywają punkty także w grze.
Napastników i pomocników rozlicza się z goli i asyst, obrońców – z tego, czy zespół zachowuje czyste konto. W przypadku bramkarzy znaczenie ma to, ile udanych interwencji zaliczyli.
Taktyki bywają różne. Początkujący najczęściej sięgają po gwiazdy. Tyle że Salah, Mane czy Pogba są najdrożsi, więc trzeba myśleć nad tym, jak uzupełnić skład wartościowymi zawodnikami i zmieścić się w budżecie.
– Bardzo łatwo się w to wciągnąć – tłumaczy mi Michał. – To niesamowite uczucie, gdy kupisz zawodnika, o którym nie pomyślał nikt z twojej ligi, a ten zacznie strzelać gola za golem.
Prywatna liga fantasy Michała liczy 10 graczy. Zwycięzca zgarnia kwotę, którą na początku sezonu do puli wrzucili wszyscy uczestnicy. Przegrany otrzymuje "puchar Janusza" dla najgorszego członka ligi.
W tej grze nie ma przyjaźni
W 2009 roku w amerykańskiej telewizji FX zadebiutował serial komediowy "The League". Opowiada on o grupie znajomych, którzy rywalizują ze sobą o tytuł największego znawcy futbolu amerykańskiego. Dla ich bliskich ta rozrywka wydaje się dziecinadą, oni jednak traktują swoją ligę jak świętość.
W USA ligi fantasy istnieją od wielu lat. Kiedyś obliczenia prowadzone były na kartce, dzisiaj wyniki zawodników zliczają komputery i aplikacje. Każda znana liga sportowa organizuje własne ligi fantasy. W oficjalnych rozgrywkach nie ma miejsca na hazard. Zwycięzcy mogą liczyć na pamiątkową koszulkę albo bilet na mecz.
– Połowa przyjemności grania to nabijanie się ze znajomych – tłumaczy Michał. W "Fantasy Footballu" nie ma przyjaźni, każde niepowodzenie to okazja do tego, by zostać wyśmianym przez kolegów.
Michał przyznaje też, że im dłużej człowiek gra w "Fantasy Football", tym bardziej te rozrywki stają się czymś w rodzaju pracy.
– W dzień meczowy wstajesz wcześnie i zaczynasz od skanowania Twittera. Czytasz posty dziennikarzy sportowych, którzy mają dobre kontakty z interesującym cię zespołem – opowiada.
Gracze poznają się w sieci i przekazują sobie informacje na temat zawodników ulubionych klubów w zamian za sugestie w sprawie drużyn, których nie znają dobrze.
– Ludzie są gotowi zrezygnować z jakiegoś piłkarza, bo usłyszeli, że imprezował dzień przed meczem. Inni z kolei zajmują się pozyskiwaniem i przekazywaniem takich informacji. Tacy gracze uchodzą za fantasy insiderów, a ich porady to często czyste złoto.
Fantasy football: czasem chwała, częściej masochizm
Tak wygląda bardziej ludzkie oblicze fantasy footballu. Są też gracze, którzy zagłębiają się w statystyki i za pomocą Excela ustalają, kto powinien zagrać w ich drużynie w kolejnym meczu.
Tysiące zajawkowiczów pełnią rolę skautów, analizują mecze i zbierają informacje na temat formy zawodników. Biorą pod uwagę najrozmaitsze czynniki, od pory dnia i temperatury w czasie meczu, przez liczbę dni, które minęły od poprzedniego spotkania aż po takie informacje jak wzrost rywali.
– Wszystko może mieć znaczenie. Wiele osób stara się podchodzić do fantasy w sposób naukowy – tłumaczy Michał. – Takie podejście jednak prawie nigdy się nie sprawdza.
– Piłka to nie matematyka, dlatego zdarza się, że Watford rozbije Liverpool. Dlatego Leicester wygrało ligę – przekonuje Michał. Chociaż gracze fantasy uwielbiają chwalić się swoim piłkarskim "szóstym zmysłem", najważniejszą rolę w rozgrywkach zwykle gra szczęście.
– Czasami o tym, czy wygrasz, decyduje fakt, że obrońca z najgorszego zespołu w lidze strzelił pierwszą bramkę w swojej 20-letniej karierze.
Co ciekawe "Fantasy Football" jest rozrywką, która przyciąga szerokie spektrum fanów. W połowie tego sezonu na szczycie tabeli oficjalnej ligi fantasy Premier League był Magnus Carlsen – jeden z najlepszych szachistów w historii. Kilka lat temu znany polski tenisista Mariusz Fyrstenberg był numerem pięć na świecie i jednocześnie najlepszym Polakiem w grze.
Michał podkreśla, że najwięcej radości jest w mini-ligach, w których rywalizują ze sobą znajomi. – Wtedy najważniejsze jest nabijanie się z niepowodzeń kolegów – śmieje się.
Granie w fantasy to także nieustanne narzekanie. – W mojej lidze co tydzień przynajmniej połowa uczestników stwierdza, że to głupia zabawa i mają jej dosyć – mówi Michał.
Trudno pogodzić się z tym, że Pep Guardiola zdejmuje z boiska Sergio Aguero, który był twoim pewniakiem, a z drugiej strony Lacazette, którego pozbyłeś się niedawno, strzela hat-tricka w meczu, w którym miał nie wystąpić ze względu na kontuzję. To są codzienne frustracje graczy fantasy.
– Jest w tej grze dużo masochizmu. Mimo to ciągniesz tę zabawę, bo nawet jeśli spieprzysz 15 kolejek z rzędu, ale w końcu ci się uda, możesz krzyknąć triumfalnie "A nie mówiłem!", choć z tabeli wynika, że jesteś najgorszy.
Michał przyznaje, że nienawidzi "Fantasy Footballu", ale zarazem go kocha. Są takie chwile, gdy chciałby już nigdy więcej nie zagrać w tę grę, bo nie ma ochoty znowu widzieć uśmiechniętych twarzy kolegów, którzy patrzą się na niego z poczuciem wyższości tylko dlatego, że wyszedł im jeden mecz.
Z drugiej strony nie jest w stanie się oderwać od tej zabawy. – Gdy w końcu coś ci się uda, czujesz się jak bóg. Niestety, jestem beznadziejny w "Fantasy Football" i dlatego rzadko się tak czuję. Mimo to nieustannie próbuję dogonić ten "haj".