Joshua Kimmich, piłkarz Bayernu Monachium i klubowy kolega Roberta Lewandowskiego, przyznaje w wywiadzie: jako drużyna chcemy odnieść się do protestów w USA. "Rozmawiamy o tym, możliwe, że coś zrobimy. Powinniśmy zareagować!" - powiedział młody obrońca Bayernu.
Gdy Jadon Sancho z Borussii Dortmund zdjął koszulkę meczową, aby pokazać światu napis "Justice for George Floyd", reakcje w wielu wypadkach był przerażające. Ludzie atakowali młodego piłkarza, pytali, jakim prawem wciąga politykę do piłki nożnej. Jeszcze inni wyśmiewali go, bo "piłkarzyki" nie mają przecież tyle inteligencji, aby rozumieć tak poważne tematy, jak problemy społeczne.
Sancho nie był jedynym piłkarzem Bundesligi, który w ten weekend wyraził solidarność
z protestującymi w USA przeciwko rasizmowi. Marcus Thuram, Achraf Hakimi i Weston McKennie również zdecydowali się wziąć udział w proteście.
Zazwyczaj przejawy politycznej agitacji na boiskach piłkarskich są karane przez federacje piłkarskie i przez FIFA. W tym wypadku Gianni Infantino nie tylko nie chciał ukarać zawodników, ale ogłosił, że zasługują oni na brawa i poparcie.
W Wielkiej Brytanii morderstwo George’a Floyda również odbiło się szerokim echem. Piłkarze m.in. Chelsea, Newcastle i Liverpoolu uczcili pamięć zabitego, klękając na jedno kolano. Powtórzyli w ten sposób gest Colina Kaepernicka, zawodnika amerykańskiej ligi NFL, który w 2016 roku zdecydował się na taki gest w przed meczem swojej drużyny San Francisco 49ers, aby zaprotestować przeciw systemowemu rasizmowi w USA. Jego gest wówczas wywołał skandal i zgorszenie. Po latach wszyscy rozumieją, że Kaepernick miał po prostu rację.
Piłka nożna powinna jednoczyć ludzi i zacierać podziały między nimi. Na murawie czy na trybunach wszyscy są równi. Nie ma znaczenia, czy ktoś zarabia milion złotych czy też na śniadanie zjadł bułkę i popił ją kefirem. Nie zwracamy uwagi na wiarę czy pochodzenie. Przynajmniej chcemy wierzyć, że tak właśnie jest.
Niestety, gdy czyta się opinie niektórych kibiców piłki w Polsce, można uznać, że dla nich walka z rasizmem na boiskach jest niemalże formą opresji. "Jakim prawem ktoś może mówić, że nienawiść do innych ludzi jest zła, a ja nie mogę mówić, że nienawidzę innych" - tak to mniej więcej brzmi.
Jak dotąd nikt ze świata polskiego sportu nie odważył się zabrać głosu w sprawie tego, co wydarzyło się w USA. Pomijam wypowiedź Krzysztofa Stanowskiego, który, zapominając o problemie systemowego rasizmu, wygłosił populistyczny i obrzydliwy komentarz, że z powodu złości zamierza rabować centra handlowe w Warszawie.
Według Joshuy Kimmicha, pomocnika Bayernu Monachium, możemy oczekiwać, że niebawem futbolowa Polska będzie miała o czym rozmawiać, bo głos zabierze drużyna mistrza Niemiec, a wraz z nią jej najlepszy strzelec, Robert Lewandowski.
- To świetnie, że nie tylko jeden zawodnik wyraził poparcie - mówił pomocnik Bayernu w rozmowie z "Guardianem", gdy o swoją opinię na temat protestu Sancho. - Według mnie całe drużyny powinny coś zrobić. Piłka musi uczyć ludzi, że w życiu nie ma miejsca na rasizm.
- Jesteśmy jednym światem, jednym zespołem, jedną drużyną piłkarską. Nie ma znaczenia czy jesteś biały, czy czarny. Jako piłkarze, mamy dużą moc trafiania do ludzi, traktują nas jak wzór do naśladowania. To, co mówimy, dociera do milionów osób.
Kimmich przyznał również, że piłkarze Bayernu chcą dołączyć do protestów i pokazać, że jako drużyna nie zgadzają się na żadne przejawy rasizmu - ani w sporcie, ani codziennym życiu. - Rozmawialiśmy o tym, powinniśmy coś zrobić, nie możemy godzić się na takie sytuacje - mówił Kimmich.
Na razie w polskiej piłce o problemie rasizmie jest cicho. Dziennikarze boją się wypowiadać, bo nie chcą zostać zaatakowanymi przez nienawistnych internautów. Cieszy więc, że ktoś taki jak Joshua Kimmich nawołuje innych piłkarzy, również białych, do działania na rzecz walki z rasizmem. Bo jeśli nie teraz, to kiedy?