Tazosy, karty Panini, naklejki ze świeżakami. Od małego uczymy dzieci, że trzeba bezmyślnie kupować coraz więcej. Co sobie w ten sposób załatwiamy? Kupujemy spokój w domu za cenę papki w głowach kilkulatków. Moim zdaniem to słaby interes, choć sam kiedyś kochałem zbierać tego typu rzeczy.
Gdy do kin trafiała kolejna część "Władcy Pierścieni" w paczkach czipsów można było znaleźć tzw. “tazosy”. Dla niewtajemniczonych: to takie okrągłe krążki, na których umieszczano podobizny najważniejszych postaci trylogii Tolkiena.
Jako nastolatek kochałem “Władcę Pierścieni” dlatego, gdy usłyszałem o tej promocji, wszystkie oszczędności wydawałem na czipsy. Bez znaczenia było to, że nie miałem ochoty jeść zawartości paczek. Liczyła się tylko rosnąca kolekcja tazosów.
Mój gen zbieracza
Moje zamiłowanie do zbieractwa zaczęło się jeszcze wcześniej. Zbierałem wszystko, co się dało. Karty NBA, karty Pokemon, tazosy z "Kosmicznego Meczu", do tego w pierwszej klasie podstawówki wymieniałem się z dziećmi karteczkami z zeszytów. Jedne pachniały, inne były kolorowe, każde dziecko w szkole miało klaser i zbierało te karteczki.
Dzisiaj mam 31 lat i czasami wydaje mi się, że przekazałem mojemu siedmioletniemu synowi swoje geny zbieracza. W sklepach, do których chodzimy, widujemy plastikowe stworki, zabawki emoji i oczywiście największe trofeum dla każdego zbieracza — karty Panini.
Pierwszą paczkę kart Panini kupiliśmy niecały miesiąc temu. Znaleźliśmy w niej Roberta Lewandowskiego. To jeden z niewielu piłkarzy, których mój syn kojarzy, bo piłka go nie interesuje. Lubi czasami pójść ze mną pójść na mecz, ale bardziej chodzi mu o to, żeby jeść popcorn z tatą, niż oglądać gości biegających po boisku.
Włodek, mój syn, wyraża również zainteresowanie graniem w Fifę i często ulegam tym zachciankom. Ponadto, gdy przychodzi czas spania, mój syn nie chce odpuścić końcówki żadnego meczu, byle tylko odłożyć w czasie moment, gdy trzeba będzie pójść do łóżka. Chociaż wiem, że nie jest to dobre działanie rodzicielskie, zawsze się łamię, bo chciałbym, aby mój syn polubił piłkę.
Podobne podejście miałem kupując pierwszą paczkę kart Panini. Dzieci kochają zbierać różne rzeczy, uwielbiają porównywać statystyki zawodników, nic nie sprawia im takiej radości, jak posiadanie karty będącej obiektem westchnień innych dzieci.
Trzy stówy na głupoty
Od tego pierwszego zakupu minęły 4 tygodnie. W tym czasie zdążyliśmy wykupić wszystkie paczki kart Panini w pobliskim sklepie, zdobyliśmy też oficjalny album, powoli wypełniamy go kolejnymi kartami z wizerunkami piłkarzy, którzy pojadą na Euro 2021. Do tej zajawki dołączył również mój młodszy syn. Z prostego powodu: nie chce być jedynym członkiem rodziny, który nie bierze udziału w tej zabawie.
Ile kosztowała mnie ta przyjemność? Łącznie około 300 złotych, ale jest to kwota naprawdę niska, w porównaniu do tego ile trzeba wydać, aby zebrać wszystkie karty dostępne w zestawie.
Jestem dorosłym mężczyzną, który może sobie pozwolić na wydanie kilkuset złotych na sprawienie przyjemności swoim dzieciom, więc nie patrzyłem na ewentualny negatywny aspekt naszego nowego hobby.
Dopiero gdy mój syn wziął swoje "tygodniówkę" w wysokości 20 złotych i wydał wszystko na dwie paczki kart (po jednej dla siebie i brata), dotarło do mnie, że jedno z moich dzieci siedzi po uszy w konsumpcjonizmie.
Hobby to najczęściej rozrywka starszych ludzi, którzy potrzebują odciąć się od otaczającego ich świata. Często aspektem posiadania hobby jest fakt, że musisz na nie wydawać kasę, którą jako dorosły rzeczywiście posiadasz.
Nieważne czy kupujesz kolejne karty do Magica, zestaw Lego składający się 4000 klocków czy "skina" w "Fortnite'cie". Dorośli ludzie zarabiają, więc mogą sobie czasem pozwolić, by wydać trochę pieniędzy na głupoty.
Karty Panini: hobby, które stało się biznesem
Kiedy hobby zamienia się w potrzebę posiadania? I w jaki sposób firmy reklamują twoje hobby, aby namówić cię do wydania kolejnych kilku złotych na coś, co tak naprawdę nic nie wnosi do twojego życia?
Karty Panini są problematyczne z kilku względów. Gdy kupujesz paczkę, nie wiesz, co się w niej znajduje. Ryzykujesz więc, że otrzymasz karty, które już masz w kolekcji.
Aby zdobyć pełną kolekcję, trzeba kupować kolejne opakowania "w ciemno", im więcej masz kart, tym trudniej kupić te pożądane.
Mój syn zaczął więc odwiedzać strony internetowe, które oferują sprzedaż pojedynczych kart, choć ich ceny sięgają nawet 50 złotych za sztukę.
Czasy, gdy zbieracze kart Panini wymieniali się nimi, odeszły w zapomnienie. To już nie hobby, ale biznes, w którym "Janusze" często żerują na dzieciach nieświadomych wartości pieniędzy.
Dla kilkulatka nie liczy się to, że wyda całą tygodniówkę na jedną kartę, ważne jest to, by skompletować kolekcję.
Tak zostały zaprogramowane przez komunikaty reklamowe. Wszędzie słyszą "zbierz wszystkie karty", “skompletuj kolekcję" albo, upraszczając, "kupuj, posiadaj". Najsmutniejsze jest to, że rodzice też odpowiadają za takie programowanie dzieci.
W sieci systemu nie można oszukać
Karty Panini nie są wszystkiemu winne, ale zamiłowanie do ich zbierania przez dzieci wykorzystują na przykład twórcy gier komputerowych.
W popularnych tytułach takich jak "Fifa" czy "NBA 2K" gracze mogą kupować wirtualne paczki zawodników, którymi potem rozgrywają mecze w specjalnie przygotowanych do tego trybach gry.
Dzieciaki rzadko mają świadomość, jak niewielka jest szansa wylosowania wymarzonej gwiazdy, dlatego w wielu krajach tego typu tryby gry uznawane są za gry hazardowe.
W internecie co chwila można przeczytać o ludziach, którzy wpadli w uzależnienie, bo chcieli zdobyć wymarzonych piłkarzy czy koszykarzy.
W przeciwieństwie do fizycznych kart, takich jak Panini, w grach nie możliwości obejścia systemu i kupienia zawodników na Allegro. Jedynym sposobem jest wylosowanie ich w wirtualnych paczkach, a za to trzeba zapłacić.
Nie jesteśmy w stanie uciec od otaczającego nas świata, ale następnym razem zastanowię się, zanim kupię paczkę nowej kolekcji kart do zbierania.
99 procent przedmiotów i zabaw, którymi dzisiaj się fascynują, zostanie zapomniane przez moich synów jeszcze w tym roku.
W przyszłości będą jedynie usprawiedliwieniem rozrzutnego wydawania pieniędzy na zbieractwo. To hobby nie ma żadnego znaczenia i żadnej wartości, poza tym, że można chwalić się "posiadaniem". Tylko czy tego powinniśmy uczyć dzieci?