Piłka nożna w dotychczasowym wydaniu była jak samochód sportowy. To, co dostaniemy za moment, gdy powrócą rozgrywki, będzie jak Lanos w LPG i na komplecie opon dojazdowych. Nie dlatego, że piłkarze przez 2 miesiące zapomnieli, jak strzelać bramki. Dlatego, że w piłce nożnej bramki tak naprawdę nigdy nie były najważniejsze.
Po ponad dwóch miesiącach wracają ligi piłkarskie - w tym najważniejsza dla Polaków, Ekstraklasa. Czekają na to piłkarze, spragnieni treningów, rywalizacji, bramek i pensji w dotychczasowej wysokości.
Czekają dziennikarze sportowi, którzy nie mają o czym pisać. No i najważniejsze, czekają kibice. Stęskniliśmy się za sportowymi emocjami, więc odliczamy dni do pierwszego gwizdka.
Co nas czeka?
Wiedzą to ci, którzy (tak jak ja) chodzą na mecze niższych lig. Tam, przy niemal pustych trybunach, piłkarzom zdarza się ładnie przymierzyć "w okienko", ale nawet jeśli pada gol z woleja, nie zrywasz się i nie dzwonisz do kardiologa, bo masz migotanie przedsionków. Bramka wpadła, ale brakuje jednej rzeczy: atmosfery.
Właśnie w tym problem.
Oglądając mecze w telewizji, zapominamy, jak dużą część spektaklu sportowego tworzą kibice na trybunach. Każdy, kto był na stadionie, wie, że takie doświadczenie przyśpiesza bicie serca.
Ci, którzy oglądają w telewizji mecze Ligi Mistrzów, lubią dźwięk wrzawy w głośnikach i poniesione głosy komentatorów, tak samo, jak piękne bramki. To element sportowego widowiska.
Mecze w trybie "pandemia" będą widowiskiem zupełnie innego rodzaju, w którym główną rolę odegrają cisza oraz przekleństwa.
Cisza, bo trybuny będą puste. Wulgaryzmy, bo piłkarze szybko biegają, ale jeszcze szybciej myślą, więc w czasie gry nie krzyczą do siebie "Kolego, podaj mi piłkę, bo pojawia się okazja do wyjścia na czystą pozycję", tylko ubierają ten przekaz z krótsze, bardziej dosadne i uniwersalne pojęcia, które dobrze sprawdzają się na boisku, ale fatalnie brzmią w telewizji, gdy obok siedzą dzieci.
Do tego komentarz. Podczas meczów z udziałem publiczności, komentatorzy nadający ze stadionu drą się, by przekrzyczeć wrzask fanów. Siedzą, rzecz jasna, w zamkniętych pomieszczeniach, ale to zasługa realizatorów dźwięku, którzy tak miksują wrzawę z trybun i głos komentatora, że my, przed telewizorem, dostajemy niezwykle ekscytującą mieszankę w stylu "stadiony świata".
Na dobrą sprawę można sobie wyobrazić oglądanie ekscytującego meczu bez udziału komentatora. W drugą stronę - a więc z komentarzem, ale bez widowni na trybunach, to już niestety nie działa tak dobrze.
Jeśli ktokolwiek oglądał kiedyś mecz sparingowy, ten wie, że ciężko jest wytrzymać takie widowisko przy pustych trybunach, bo emocji jest w nim tyle, co na wieczorze wyborczym partii emerytów i rencistów.
Pomijam wątek motywacji u piłkarzy, dla których wrzawa na trybunach jest tym, czym wrzask widowni na koncercie dla muzyka na scenie: paliwem do tego, by dać z siebie wszystko.
Czeka nas najdziwniejsza końcówka sezonu. Obstawiam, że wielu kibiców zrezygnuje z jej oglądania po pierwszych kilku kolejkach. To będzie nuda przetykana brzydkimi słowami dolatującymi na przemian z ławki rezerwowych albo z murawy. Mówię wam to ja, kibic drużyny z niższych lig, który niejeden mecz obejrzał z perspektywy niemal pustego stadionu.
Mecz to po prostu 90 minut rywalizacji sportowej 22 facetów na boisku. Widowiska sportowe, za którymi tak tęsknimy, potrzebują czegoś więcej - nas, kibiców.