Podróżują po świecie, ale inaczej niż większość ludzi. Odwiedzają miejsca, w których kręcono kultowe seriale. W USA byli już między innymi tam, gdzie kręcono "Teorię wielkiego podrywu", "Miasteczko Twin Peaks" czy "Przystanek Alaska".
Oboje są programistami i kochają podróżować. Od 6 lat prowadzą bloga Geeki Podróżniki, w którym przekonują, że warto wyrwać się z wirtualnego świata i poznać ten rzeczywisty.
Od ponad roku w podróżach towarzyszy im syn Rysio. Prowadzą największą polską grupę na Facebooku o podróżach po USA.
Zwiedzają Stany śladami ulubionych seriali, ale nie tylko, nie pomijają największych turystycznych atrakcji tego kraju. W Ameryce byli już kilkanaście razy, ale nadal nie zobaczyli wszystkiego, co ciekawe i wyjątkowe.
Odwiedzili między innymi studia filmowe LucasFilm i Warner Bros, gdzie zwiedzili plan serialu "Teoria Wielkiego Podrywu". Byli nawet w Białym Domu!
Co warto zobaczyć w USA, czy Wielki Kanion to naprawdę "must see" każdej wyprawy do Ameryki i jak smakuje kawa, którą pił agent Cooper z serialu "Miasteczko Twin Peaks"? O to zapytałam Magdalenę i Przemka Czatrowskich, twórców bloga Geeki Podróżniki.
Zwiedziliście już Polskę i Węgry śladami Geralta z Rivii?
Niestety prywatne zobowiązania nie pozwoliły nam jeszcze na wyjazd śladami "Wiedźmina". Żałujemy, bo zarówno polskie, jak i węgierskie lokacje serialowe wyglądają bardzo ciekawie.
Szkoda tylko, że tych polskich jest mniej niż węgierskich, bo nasze krajobrazy idealnie by się sprawdziły w wielu scenach.
Przemek, temat "Wiedźmina" jest ci szczególnie bliski. Opowiedz o tym.
Pracuję jako programista grafiki komputerowej w CD Projekt RED. Dołączyłem do zespołu, gdy dobiegały końca prace nad grą "Wiedźmin 2: Zabójcy Królów". Potem byłem w zespole zajmującym się między innymi silnikiem gry "Wiedźmin 3: Dziki Gon".
Praca przy silniku, brzmi jak zadanie dla mechanika...
W dużym skrócie ta praca polega na tym, żeby na ekranie było widać wszystko, co powinno być widać, a więc budynki czy postacie i żeby całość dobrze wyglądała pod względem oświetlenia, a do tego, żeby woda wyglądała jak woda, a skóra jak skóra.
Kilka lat pracy nad tą grą i dodatkami było niezwykle interesującym i wymagającym doświadczeniem. Bardzo mnie cieszy, że "Wiedźmin 3" został tak doceniony na świecie.
Podróżujecie śladami seriali. Które miejsca spodobały się wam najbardziej?
Uwielbiamy podróże po Stanach Zjednoczonych, a tam jest mnóstwo miejsc, które służyły za plan filmowy filmów czy seriali. Jedno z naszych ulubionych miejsc to okolice miasta North Bend w stanie Waszyngton, na północnym zachodzie Stanów Zjednoczonych.
Ponad 25 lat temu David Lynch kręcił tam "Miasteczko Twin Peaks". Nadal można tam odnaleźć wiele miejsc znanych z serialu. Najbardziej znany kadr, z czołówki otwierającej każdy odcinek przedstawia hotel Great Northern położony nad wodospadem.
Nadal znajduje się tam elegancki hotel, a widok budynku i wodospadu w tle robi niesamowite, choć trochę mroczne wrażenie.
W North Bend nadal działa knajpa, w której agent Dale Cooper pił "cholernie dobrą kawę" i zamawiał placek z wiśniami. Oczywiście nadal można zamówić to ciasto.
Podążanie śladami seriali, szczególnie tych trochę starszych, zawsze obfituje w niespodzianki, dlatego tak lubimy te podróże. Na przykład w budynku, który zagrał komisariat w "Miasteczku Twin Peaks", obecnie mieści się szkoła jazdy rajdowej.
Co ciekawe, tuż obok wspomnianego North Bend znajduje się inne serialowe miasteczko. To Roslyn, znane jako Cicily z serialu "Przystanek Alaska".
Okazuje się więc, że "Przystanku Alaska" wcale nie kręcono na Alasce, tylko w okolicach Seattle. W Roslyn czas się niemal zatrzymał. Główna ulica miasta wygląda prawie dokładnie tak samo, jak w czasach, gdy kręcono tam "Przystanek Alaska".
W lokalu, który był serialowym gabinetem doktora Fleischmana urządzono sklep z pamiątkami, to kopalnia ciekawostek o aktorach, serialu i mieszkańcach miasta.
Gdybyście mieli zjeść kolację z ekipą dowolnego serialu, kogo byście wybrali?
Od razu przychodzą nam na myśl aktorzy z "Teorii wielkiego podrywu". Na pewno znaleźlibyśmy z nimi wiele wspólnych tematów. Tak jak my są fanami gier planszowych i filmów o superbohaterach.
Byliście na farmie Lucasa niczym Sheldon i Leonard z "Teorii wielkiego podrywu"?
Na farmę Lucasa jeszcze nie dotarliśmy, ale za to w San Francisco odwiedziliśmy Presidio National Park, gdzie mieści się siedziba Lucasfilm, czyli studia odpowiedzialnego za stworzenie "Gwiezdnych wojen".
Przed głównym wejściem stoi fontanna z rzeźbą przedstawiającą Yodę. Sam park jest świetnym miejscem na spacer w San Francisco, polecamy to miejsce nie tylko fanom Luke'a, Lei i reszty bohaterów.
Jesteście #teamR2D2 czy #teamBB8?
Oba roboty są świetne, ale ze względu na nostalgię jesteśmy zdecydowanie #teamR2D2.
Nigdzie na świecie nie da się zobaczyć czegoś takiego jak Wielki Kanion. Mieliśmy to szczęście i tak ułożony plan, że na kemping przyjechaliśmy, gdy było już ciemno. Potem spędziliśmy kilka godzin w namiocie i przed świtem wyruszyliśmy nad krawędź kanionu.
Potem przez ponad 2 godziny oglądaliśmy ten magiczny spektakl, kiedy słońce odkrywało przed nami kształty, kolory i potęgę tego miejsca.
Byliście w Białym Domu?
To, że da się zwiedzać Biały Dom było dla nas bardzo miłym zaskoczeniem! Wymaga to podjęcia pewnych kroków organizacyjnych odpowiednio wcześnie, ale nie jest skomplikowane.
Trzeba złożyć wniosek kilka miesięcy przed planowaną wizytą. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, adminstracja Białego Domu wyznaczy datę i godzinę wizyty.
Nam trafiła się sobota o 7:30 rano. Przylecieliśmy dzień wcześniej z Europy, więc różnica czasu działała na naszą korzyść. Tylko dlatego nie mieliśmy problemu ze stawieniem się przed siedzibą amerykańskiego prezydenta o tak wczesnej porze.
W trakcie wycieczki zwiedza się jedno ze skrzydeł Białego Domu, niestety nie to, w którym mieszka prezydent. Można obejrzeć historyczne sale, które obecnie pełnią funkcję reprezentacyjną i odbywają się w nich oficjalne uroczystości.
Na co trzeba się przygotować lecąc do Stanów?
Zdarzały się nam rozmaite nieprzewidziane wydarzenia. Na szczęście nie było ich dużo, ale jednego nie możemy sobie darować, chociaż nie było w tym naszej winy. W 2013 roku, krótko po naszym przylocie na wschód USA, okazało się, że doszło do tzw. "government shutdown" - amerykański rząd nie porozumiał się z parlamentem w sprawie budżetu i do odwołania wszystkie instytucje zarządzane przez państwo zostały zamknięte.
To oznaczało, że niedostępne będą parki narodowe, muzea w Waszyngtonie, a także miejsce startów rakiet NASA na Przylądku Canaveral na Florydzie.
"Government shutdown" skończył się wtedy 2 lub 3 dni po naszym wylocie do Polski.
Czy Route 66, słynna droga prowadząca przez zachodnią część USA, rzeczywiście jest przereklamowana?
Zacząć trzeba od tego, że Droga 66 w dużej części już nie istnieje. Dlatego może wydawać się przereklamowana, bo jeśli ktoś chciałby przejechać ją w całości, od Chicago do Los Angeles, to nie będzie to możliwe.
Jednak sporo jej fragmentów funkcjonuje jako tzw. "Historic Route 66". To taki trochę skansen, ale wciąż żywy, nostalgiczny i - co najważniejsze - funkcjonujący.
Miasteczka przy Route 66 wyglądają jak z poprzedniej epoki. Warto wcześniej poczytać o tej trasie, bo kryje ona mnóstwo ciekawych historii i miejsc, które warto odwiedzić.
Jak zmieniło się Wasze podróżowanie po przyjściu na świat syna?
Planowanie wyjazdów weszło na jeszcze wyższy poziom. Wyjeżdżamy z Rysiem, odkąd skończył 4 miesiące. Najpierw spędziliśmy z nim 2 tygodnie na Wyspach Kanaryjskich - to była ucieczka przed polskim smogiem.
Potem gdy miał niecałe 9 miesięcy, polecieliśmy nad jezioro Garda we Włoszech - tam z kolei trafiliśmy na falę upałów. Z kolei pierwsze urodziny obchodził podczas miesięcznego objazdu po Stanach.
Dziecko w tym wieku zmienia się tak szybko, że każdy z tych wyjazdów był zupełnie inny i wymagał innej logistyki. Patenty z jednej podróży już nie były aktualne podczas następnej.
Na Kanarach było łatwo, bo Ryś był w 100 procentach karmiony piersią. We Włoszech już rozszerzaliśmy mu dietę, więc trzeba było organizować mu jedzenie dostosowane do jego możliwości.
Oczywiście nasze wyjazdy z Rysiem wyglądają inaczej niż wcześniej, bez dziecka. Jest trochę wolniej, trzeba wziąć pod uwagę potrzeby najmłodszego uczestnika wyjazdu.
Ma to też plusy - przynajmniej nie mamy przeładowanych programów zwiedzania. I tak nie dalibyśmy rady ich zrealizować, więc jest spokojniej.