Ludzie komentujący posty na blogach mają się chyba za mistrzów parentingu. Oni widzą problemy u innych dzieci, zgadzają się co do błędów popełnianych przez innych, ale jakimś cudem sami nigdy ich nie popełniają. Słuchajcie więc, bo mam wam do powiedzenia coś, co ostudzi wasz rodzicielski zapał.
Takie mam odczucia po lekturze komentarzy pod moimi tekstami, a także pod tekstami na innych stronach. Najnowszym przykładem jest tekst Krytyki Kulinarnej zatytułowany "Dżesika z chowu klatkowego, Brajanek z wolnego wybiegu".
Na początek chciałbym odnieść się do tytułu tekstu Magdy Grzebyk: jest po prostu chamski. Autorka stara się nim uderzyć w ludzi, którą jej czytelnicy uważają zapewne za gorszych czy głupszych.
W końcu ojcowie i matki Rochów czy Apolonii są przecież z natury lepsi. Wywodzą się z innej klasy społecznej. Treść tekstu ma się nijak do tego tytułu, ale użycie imion Brajan i Dżesika jest typowym klasistowskim atakiem na grupę społeczną, którą ktoś może uznawać za gorszą. Dlatego na wstępie daję Magdzie żółtą kartkę za ten tani, polaryzujący tytuł.
Jeśli chodzi o tekst, całkowicie się z nią zgadzam. Jako rodzice cały czas próbujemy tworzyć dzieci idealne, zamiast nauczyć je, że powinny szczycić się swoją przeciętnością.
Mało ludzi jest wyjątkowych i dzieciaki powinny nauczyć się być sobą, a nie walczyć o to, by stać się najlepszą możliwą wersją wyobrażeń swoich rodziców o perfekcyjnym człowieku.
Żyjemy w czasach Instagrama i wiemy już, że wpływa on negatywnie na psychikę nastolatków, bo widzą oni tylko uśmiechnięte twarze i piękne widoki, przez co ich szare życie wydaje im się gorsze i mniej warte. Tak samo patrząc na idealne matki czy parentingowych superbohaterów, rodzicom również odbija bardziej niż zwykle.
Pytanie jednak, które chcę zadać, bardziej skierowane jest do komentatorów tekstu na stronie Krytyki Kulinarnej. Z tych komentarzy wynika dosyć jasny obraz: "za moich czasów było lepiej".
Według większości osób to, jak je wychowywano, jak nauczono samodzielności, pomógł im być dobrymi ludźmi i rodzicami. W związku z tym pytanie: jeśli sposób wychowania nas był taki dobry to dlaczego większość dzisiejszych rodziców tak kiepsko radzi sobie ze swoją rolą?
Gram tutaj trochę rolę adwokata diabła. Mam jednak wrażenie, że jesteśmy w szczytowym momencie narzekania na to, jacy rodzice nas otaczają. Fakty jednak są takie, że współczesny styl wychowania nie wziął się znikąd.
Ci ludzie zostali stworzeni przez swoje rodziny i przez swoich opiekunów. Czy lepiej być nadopiekuńczym rodzicem i wychować kogoś, kto niespodziewanie dostanie po dupie w wieku 25 lat i będzie musiał się ogarnąć w trybie przyspieszonym? Czy może lepiej wychowywać dzieci tak, jak robili to nasi rodzice, tworząc kolejne pokolenie nadopiekuńczych ludzi?
Tak mocno dyskutowany ostatnio problem z helikopterowymi rodzicami nie pojawił się w naszym świecie znikąd, w magiczny sposób. Coś musiało wytworzyć w ludziach potrzebę ukierunkowania (oczywiście nadmiernego) swoich dzieci na sukces.
Może więc uznajmy że, chociaż helikopterowanie jest złe, jeszcze gorsze było to, w jaki sposób wychowywano współczesnych nadopiekuńczych rodziców?
Prawda jest taka, że naszym głównym zadaniem, jako rodziców, jest nie spieprzyć za bardzo naszych dzieci. Często widząc błędy w naszym dorastaniu, staramy się zmienić kurs, który obrali nasi rodzice.
Zwykle zmianę robimy zbyt mocno, więc cel, do którego zmierzaliśmy, nagle znajduje się zupełnie gdzie indziej — i wcale nie tam, gdzie być powinien. Pamiętamy, że nasz ojciec nas olewał, ale nie dajemy wolności naszym dzieciom.
Zamiast demonizować takich ludzi, może warto ich po prostu uczyć? Mam wrażenie, że teksty o nadopiekuńczych rodzicach, pisane są tylko po to, aby część z nas mogła poczuć się lepiej. "Ja taki nie jestem. Ja jestem dobrym rodzicem. Co za ulga."
Możliwe, że taki nie jesteś, ale i tak skrzywdzisz swoje dziecko w ten czy inny sposób. Pogódź się z tym, zaakceptuj to. Może czas wyjąć głowę z własnego tyłka? Skupmy się na własnych dzieciach, a nie na cudzych.