Jako 15-latek po raz pierwszy przeczytałem „Dzienniki” Witolda Gombrowicza. Ich autor wyjaśnił nastoletniej wersji mnie, że jako człowiek przy zdrowych zmysłach nie miał zamiaru zostać w Europie podczas II wojny światowej. Kto normalny uznałby, że warto ryzykować życie dla konceptu polskości, z którą zresztą Gombrowicz uwielbiał nieustannie się mierzyć?
Po pierwszej lekturze „Dzienników” pomyślałem, że jeśli w moim życiu kiedykolwiek pojawi się ryzyko powołania do wojska i wysyłki na front, zanim telewizja poda informację o wybuchu wojny, będę już w Argentynie.
Początek 2020 roku sprawił, że przypomniałem sobie o Gombrowiczu i o swoich przemyśleniach na temat „Dzienników”. Zabicie ważnego irańskiego generała przez Amerykanów i tym samym rozpalenie na nowo konfliktu na Bliskim Wchodzie, sprawiło, że zastanawiamy się: czy grozi nam wybuch wojny światowej?
Tego typu konflikty mają tę cechę, że bierze w nich udział większość świata, czy tego chce czy nie chce. To dotyczy również Polski. Czy jako sojusznik USA staniemy się uczestnikiem konfliktu, w którym ktoś arbitralnie decyduje, kto jest wrogiem i dlaczego?
Od kiedy urodziły się moje dzieci ich związek z polskością (przynajmniej w takiej formie jak rozumie ją polska prawica) jest ograniczony. Moi synowie chodzą do żydowskiego przedszkola. Uczą się tam hebrajskiego i poznają kulturę żydowską. O tradycji Chanuki czy szabatu wiedzą więcej niż o Wielkanocy czy mszy świętej.
Chłopcy uczą się oczywiście o historii Polski. Staram się im opowiadać o wojnach, Holokauście czy o rozbiorach. Nie wkładam im jednak do głów, że są Polakami. Uczę ich, że są przede wszystkim ludźmi. Chcę, aby potrafili dbać o innych, by przejmowali się zmianami klimatycznymi, walczyli o równe prawa dla wszystkich, wierzyli w sens pomagania ludziom i robienia różnych rzeczy dla dobra ludzkości.
Wierzę, że w ich życiu ważniejsze jest to, by umieli spojrzeć na drugiego człowieka i rozumieli, że łączy ich z nim coś znacznie ważniejszego niż jedynie narodowość.
Jaki to ma związek z pytaniem „Kto ty jesteś?”
Moje dzieci nie są małymi Polakami, są małymi ludźmi. Jaką korzyść może wynikać dla nich z tego, że ktoś powie im, iż są nierozerwalnie związani z tym miejscem na mapie Europy – a także z ludźmi, którzy mówią tym samym językiem?
Moi synowie wiedzą, że od nas zależy nasza przyszłość i że dzięki naszym staraniom świat może być lepszym miejscem. Nie potrzebują do tego łatki patriotów.
Po ubiegłorocznych obchodach 75. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego mój starszy syn opowiadał mi o tym, jak bawił się u dziadków w wojnę. Był Polakiem, który walczył ze złymi Niemcami. Starałem się wówczas wyjaśnić Włodkowi, że nie ma czegoś takiego jak dobrzy albo źli ludzie w czasie wojny. Na wojnie ludzie najczęściej są po prostu martwi.
Zwyczajni, zmęczeni chłopcy, którzy mieli dość wojny
Innym razem, gdy moi synowie spytali, co zrobiłbym gdyby wybuchła wojna, wyjaśniłem, że po prostu bym uciekał. Nie chodzi o to, że nie chcę umrzeć (chociaż oczywiście nie chcę), ale starałbym się uniknąć konieczności zabijania ludzi.
W genialnym filmie dokumentalnym „I młodzi pozostaną” Peter Jackson (ten od „Władcy pierścieni”) przybliżył widzom koszmar I wojny światowej. Narratorami są w nim uczestnicy tamtych wydarzeń. Pod koniec filmu brytyjscy weterani wspominają szok, którego doznali, gdy poznali lepiej niemieckich jeńców. Okazało się, że byli to zwyczajni chłopcy, zmęczeni, mający dosyć wojny i zabijania, ale zarazem młodzi, ofiarni i pełni szacunku.
W takich chwilach pojawiała się więź porozumienia, powstawały przyjaźnie. Jedynie miejsce spotkania Niemców i Brytyjczyków było nietypowe – zamiast porozmawiać przy piwie w pubie, zetknęli się na jałowej ziemi, zniszczonej przez ostrzał i bombardowania.
Od urodzenia staram się wpajać moim synom, że nie różnią się niczym od ludzi z innych kontynentów czy krajów. Dlaczego więc mieliby ginąć? Dlatego, że jakiś idiota uznał, iż jedni są dobrzy, a drudzy źli? W Polsce bez trudu znajdę ludzi, którzy wydadzą mi się bardziej obcy niż niejeden Niemiec, Rosjanin czy Irakijczyk, których spotkałem w życiu.
W końcu nie musimy żyć w świecie, w którym dzielimy ludzi na NAS i na TAMTYCH. Bądźmy po prostu MY.