Ma 18-lat, kolorowe włosy i porwała moją córkę. Posłuchajcie o Billie Eilish, idolce mrocznych, wrażliwych 11-latek – i o historii procesu, który doprowadził do tego, że uznałem, iż Billie to odpowiednia idolka dla mojego dziecka.
Mógłbym na początku przytoczyć wikipedyjne fakty o pierwszej artystce urodzonej po 2000 roku, która dobiła się do miejsca numer 1 na amerykańskiej liście przebojów „Billboardu” czy pierwszej, którą nominowano w czterech najważniejszych kategoriach muzycznych nagród Grammy.
Lepiej jednak wpisać w Google'u młodzieżowe słowo roku, czyli alternatywkę. Osoba, która dominuje w wynikach to właśnie Billie Eilish (oraz Michał Wiśniewski).
Patrząc na zblazowaną pannę z zielonymi włosami, łatwo tu o pierwszą reakcję "olaboga, i to ma być wzór dla młodzieży?". Potem jednak przypominasz sobie, że idolami twojego pokolenia byli goście we flanelowych koszulach, rozklapanych martensach i powyciąganych swetrach. Ba, niektórzy mieli nawet podobne fryzury jak Eilish (tak, to o tobie, Kurt). Kiedy tracisz moralną wyższość, jako odpowiedzialny rodzic musisz zacząć prewencyjną lustrację nowej idolki swojego dziecka.
Co mi wyszło? Dużo rzeczy.
Pierwszy punkt zaczepienia: "mroczne" teksty. Eilish to nie jest byle Ariana Grande, która do końca życia niczym kucyk Pony będzie żeglować na tęczy. U Eilish jest, z tego co się zorientowałem, i śmierć przyjaciela, i zagłada planety, i toksyczne związki, przy których podboje Lany del Rey jawią się jako opowieści prymuski z oazy. Jest to wszystko i właściwie co z tego? Czy to coś więcej niż świetne tematy do rozmów wychowawczych spod znaku "co o tym myślisz, córko?" czy "co byś zrobiła na jej miejscu"? Tu innej drogi nie ma. Alternatywą jest podejście szukające w popkulturze zagrożeń na każdym kroku, a na końcu tej beznadziejnej drogi jest obwinianie gier wideo o strzelaniny w USA. 1:0 dla Billie.
Drugi punkt zaczepienia: medialna depresja. Tak, Billie Eilish opowiada w wywiadach o swoich epizodach depresyjnych. Mówi o tym tak często, że tu i ówdzie pojawiają się teksty-ostrzeżenia o tym, że gra pod publiczkę i monetyzuje swoje zaburzenia psychiczne. I znów, zanim rzucimy kamieniem, przypomnijmy sobie Kurta Cobaina, Chrisa Cornella czy innego Eddiego Veddera, najważniejsze nazwiska awangardy grunge'u. Dlaczego mogliśmy wierzyć w ich "doły", dlaczego mimo milionów dolarów na koncie nie poddawaliśmy w wątpliwość ich prawa do "czarnych dni" mimo opiewanego wtedy w mediach końca historii i początku ogólnoświatowego liberalnego ładu?
Dlaczego więc mamy teraz podważać podobne stany u milionerki Eilish czy, jeśli masz dzieci w wieku licealnym, 19-letniego rapera Maty od "Patointeligencji"? I znów, zamiast wpadać jako rodzic w szufladkę z napisem "ok, boomer", lepiej rozmawiać. 11-latka - wiem to z doświadczenia - jest już gotowa na rozmowy o "napadach smutku", kosztach sławy i terapeutycznej funkcji sztuki ("śpiewając o tym, ona sobie pomaga tak jak Chris Cornell w "Black Hole Sun"). Wiem, jak to sztywno brzmi, ale i ten punkt zaczepienia padł. Znów okazało się, że dziewczyna o zielonych włosach nie ściąga mi dziecka na drogę patologii. 2:0 dla Billie Eilish.
Trzeci punkt zaczepienia: styl ubierania. Workowate spodnie, za duże bluzy, ciężkie buty, to może być za dużo dla "normalnej, polskiej rodziny". Tym bardziej, jeśli nagle pół szkoły tak chodzi na co dzień. Już chyba te buty Fila byłyby lepsze.
No dobra, ale to wszystko prowokuje do pytania: w takim razie jak ma się ubierać moja córka? Schludnie i skromnie? Przecież to znów brzmi boomersko. "Nowocześnie" jak mizdrzące się do kamerek gwiazdy Tiktoka? A może tak, jak ja chcę? Tu znów nie ma lepszej odpowiedzi niż "niech ubiera się tak, jak uważa, że ją to wyraża". Co, jeśli to będą za duże bluzy? Niech będą. Bojówki? Teraz się jej nie podobają, ale jak sobie zażyczy, to i tak lepsze to niż jeansy z dziurami na kolanach przy minus pięć na dworze.
Sorry, ale pokolenie, które chodziło w martensach w lecie, a potem oglądało się za koleżankami w rybaczkach, nie ma prawa nikomu mówić, jak ma się ubierać :) I znów przegrywam z 18-letnią idolką mojej córki. 3:0 dla Billie.
Czwarty punkt zaczepienia: piosenki. I tu jest jeden problem. O ile, każdy z poprzednich punktów wymagał ode mnie pracy umysłowej, tu naprawdę nie ma się czego czepiać. Billie i jej brat Finneas (to on pisze te hity) robią genialną muzykę, która zjada 90 procent tego, co możesz usłyszeć w radiu.
Efekt? Na 12. urodziny jadę z córką do Berlina na koncert Billie.