Polskie dzieci są grube. To fakt, nie opinia. W ciągu ostatniej dekady zrobiliśmy z dzieciakami coś strasznego. Zrujnowaliśmy ich zdrowie, zepsuliśmy im samoocenę. Jesteśmy w niechlubnej europejskiej czołówce jeśli chodzi o otyłość dzieci i młodzieży. Odpowiadamy za to my, rodzice. Dlaczego tak się stało? I jak pomóc sobie – oraz dziecku – gdy dotrze do nas w końcu, że mamy w domu problem i trzeba go jak najszybciej rozwiązać, bo stawką jest zdrowie dziecka?
To będzie artykuł o walce nie tylko o zdrowie, ale i o życie dzieci. Bo jeśli 7-latek waży 55 kg, a 10 latek dobija do 77 kilogramów, mamy do czynienia z potencjalnym zagrożeniem życia. Co się dzieje z dziećmi w Polsce? Gdzie popełniamy błędy? Według statystyk Instytutu Żywności i Żywienia w Polsce co piąte dziecko cierpi na otyłość. To trend, który utrzymuje się od paru lat. Co robimy nie tak? Przekarmiamy dzieci? Źle je żywimy? A może problem tkwi gdzie indziej?
Paweł, ojciec 12-letniego Krystiana, ma ponad 180 cm wzrostu i waży ponad 170 kg. – Mój syn w wieku 10 lat ważył 77 kg. Uważałem, że to dobrze. Jest wysoki, ma to po mnie. Górował nad kolegami, przy takiej wadze miał 160 cm wzrostu.
Na początku nawet mi się to podobało. Był silnym dzieckiem. Chodził na zapasy, jadł za dwóch, ciągle miał apetyt, babcia nie mogła się nachwalić. Tylko, że ona gotowała obiady w domu, a my oprócz tego odwiedzaliśmy fastfoody. O przekąskach w ciągu dnia nawet nie wspominam. Teraz Krystian ma 12 lat i waży 65 kg. Urósł 10 centymetrów i schudł 12 kilo – podsumowuje Paweł.
Nietypowy przypadek? Być może. Ale takich jest znacznie więcej. – Koszmar mojego syna zaczął się w podstawówce – opowiada Karolina, matka Michała. – W pierwszej klasie był najgrubszy. Ignorowaliśmy to. Wiem, że to dziwne, no bo jakim cudem można nie zauważyć, że dziecko jest grube? Niestety można.
Odżywialiśmy się raczej zdrowo, staraliśmy się unikać śmieciowego żarcia. Zazwyczaj gotowałam w domu, naczęściej polską kuchnię. Gdy mój syn skończył 5 lat, pojawił się problem. Domowe obiady przestały mu smakować – wspomina Karolina.
– Coraz częściej dieta syn zaczynał dzień w ten sam sposób: śniadanie – serek waniliowy, parówki, naleśniki, ryż na mleku. Przez pewien czas chciał jajecznicę. Później nawet z tego zrezygnował.
Tu pojawia się pierwszy błąd, który jest prostą drogą do otyłości u dzieci. Takie menu, uzupełnione białym pieczywem, to fatalne rozwiązanie. – Dzieci, aby mogły prawidłowo się rozwijać, nie powinny jeść posiłków, które poza kaloriami nie dostarczają żadnych składników odżywczych – podkreśla Anna Ciulkin - dietetyczka z NutriRoom - dietetyka kliniczna
Karolina, nieświadomie, każdego dnia zapewniała swojemu synowi ogromną porcję węglowodanów – i nic poza tym. To było kilkanaście, może kilkadziesiąt łyżeczek cukru dodanego dziennie. Dzieci szybko uzależniają się od smaku słodkiego czego efektem bywa to, że nie będą chciały jeść niczego innego.
Słodycze nie zawsze muszą być problemem. Są jednak dwa warunki do spełnienia - nie mogą być traktowane jako posiłek, a raczej jako dodatek lub deser, po zjedzonym obiedzie. Po drugie - nie możemy przesadzać z ich ilością.
– Ze słodyczami nie ma problemu, jeśli nie pojawiają się w diecie codziennie lub kilka razy w tygodniu. Liczy się równowaga, mamy prawo do przyjemności, jeśli korzystamy z nich mądrze. Ponadto zachęcam do robienia w domu zdrowych słodyczy z dodatkiem np. suszonych owoców czy orzechów – podkreśla Anna Ciulkin.
– Krystian nie jadł w ogóle słodyczy – mówi z kolei Paweł. – Albo inaczej, tak nam się wydawało. Dopiero dietetyczka uświadomiła nam, że budyń, serki czy jogurty owocowe, to też słodycze. Wielu rodziców myśli, że jeśli dziecko nie je na co dzień batonów czy ciastek, to nie je słodyczy. A to błąd.
– Obiady, przed przejściem Michała na dietę, były koszmarem – wspomina Karolina. – Z trudem udawało mi się wcisnąć mu jakiekolwiek mięso. Najchętniej jadł kopytka, kluski śląskie czy naleśniki z serkiem waniliowym, do tego pierogi z serem, frytki i to wszystko. Warzywa? Akceptował tylko paprykę. Zdarzało mu się też zjeść jabłko czy banana.
Kolacja zazwyczaj była powtórką ze śniadania. Czasem Karolinie udało się przemycić kanapkę z szynką czy z kiełbasą, ale najczęściej jej syn wybierał samą bułkę.
– Na kolację mój syn jadł stosunkowo niewiele – mówi Paweł – Zazwyczaj była to kanapka do tego jogurt i owoc. Tylko pojawiał się inny problem – pora posiłków. Krystian zjadał kolację kwadrans przed pójściem do łóżka. Jego organizm nie miał jak tego wszystkiego prawidłowo przetrawić. Dietetycy podkreślają, że ostatni posiłek powinno się zjeść na 2 godziny przed snem.
Karolina dodaje: – W wieku 7 lat, przy 120 cm wzrostu, nasze dziecko ważyło 55 kg. Okazało się, że jest to już otyłość II stopnia. To był dramat. Zero aktywności fizycznej, tylko oglądanie telewizji i granie na tablecie. Dla Michała nawet pokonanie 100 metrów było wysiłkiem. My jednak z mężem nie widzieliśmy problemu, to był nasz kochany kluseczek.
Oprzytomnieliśmy dopiero, kiedy ojciec chrzestny Krystiana, trener personalny, wziął nas na poważną rozmowę. Opieprzył nas zdrowo i wytłumaczył, do czego prowadzi to, co robimy. Oprzytomnieliśmy.
Trzeba pamiętać, że sama zdrowa dieta czasami może nie wystarczyć. – Dziecko powinno uprawiać jakiś sport, dużo się ruszać. Warto odnieść się też do piramidy żywieniowej Instytutu Żywności i Żywienia – mówi dietetyczka Anna Ciulkin – czyli do zasad zdrowego żywienia oraz stylu życia. W podstawie jest tam aktywność fizyczna, a nie oglądanie telewizji czy granie na tablecie. Ważne jest także zapewnienie dziecku odpowiedniej ilości snu.
– Punktem zwrotnym były badania kontrolne w klubie sportowym – opowiada Paweł. – Okazało się, że wyniki Krystiana są tragiczne, na domiar złego zdiagnozowano mu cukrzycę. – wspomina Paweł. – Trener powiedział wprost: koniec treningów, dopóki nie zaczniecie dbać o dziecko. To był dla nas szok, a dla Krystiana tragedia, bo kochał te zajęcia. Dietetyczka rozpisała nam plan żywieniowy, dodaliśmy do tego codzienne aktywności – godzinny spacer codziennie lub 30 minut basenu. Potem jazda na rowerze i bieganie. Do tego zapasy i ćwiczenia na siłowni.
– Początki były trudne – przyznaje Paweł – bo mój syn nie chciał się ruszać. Spacery go nudziły, wstydził się pływać. Poszliśmy do psychologa. Po kilku miesiącach wszystko zaczęło się układać. To był ciężki okres, pełen awantur i łez, ale zawziąłem się i nie odpuszczałem.
– Przemiana Krystiana odmieniła naszą rodzinę. Dzięki temu, że zacząłem uprawiać sport wspólnie z nim, zgubiłem 15 kg – mówi Paweł. – Powinienem jeszcze sporo zgubić, ale uda mi się to. Zrobię to dla syna. Wszyscy zmieniliśmy sposób odżywiania, w diecie pojawiło się więcej warzyw, jest mniej tłustych potraw. Fast food? Raz w miesiącu, czasem dwa razy. Gotujemy całą rodziną, to super doświadczenie. Walczymy o nasze dziecko i o rodzinę, bo dobrze wiemy z żoną, że to my zawiedliśmy po całości – przyznaje Paweł.
W przypadku Michała i Karoliny wcale nie było łatwiej. – Za nami dwa lata ciężkiej walki o dziecko – wspomina Karolina. – Najtrudniej było odstawić słodkie rzeczy oraz soki. To przypominało walkę z nałogiem. Kiedy rzucałam palenie, zachowywałam się tak samo, jak mój syn. Dopiero teraz widzę, jaką krzywdę zrobiliśmy dziecku – przyznaje Karolina.
– Zaczęliśmy wspólnie przygotowywać posiłki, bawiliśmy się tym, zaczynaliśmy od zakupów, później wspólne gotowanie i wspólny obiad.
Najgorsze jest to, że w naszym społeczeństwie grube dzieci nadal są uważane za zadbane. To nas zgubiło. Krewni zawsze powtarzali, że Michał dobrze wygląda, jest zadbany i najważniejsze – ma apetyt – podkreśla Karolina. – Gdy babcie faszerowały go słodyczami, nie reagowaliśmy. Karolina wini siebie i męża. – To my doprowadziliśmy do tej sytuacji. Skrzywdziliśmy naszego syna fizycznie i psychicznie.
Teraz jej dziecko zmieniło się nie do poznania. – Michał ćwiczy w szkole na WF-ie jak inne dzieci, waży tylko 2 kg za dużo, ale zaraz i to zgubi. Chodzi na piłkę nożną, na basen, uprawia też karate. Jest całkiem innym dzieckiem. Mam wrażenie, że uratowaliśmy mu życie – kończy Karolina.