Z czym boryka się człowiek, który właśnie zostaje ojcem? O traumie wędrującej przez cztery pokolenia, chińskiej torturze kroplą wody, honorze i przeludnionej ziemi – czyli o problemach, z którymi borykają się polscy ojcowie – opowiada psychoterapeuta Michał Moniewski
Czy mężczyzn rzeczywiście dotyka depresja poporodowa?
Odpowiadając ogólnie: tak, zdarza się, że mężczyźni cierpią na depresję po narodzinach dziecka. Dotyczy to około 10 procent młodych ojców. Poród to nowy rozdział w życiu mężczyzny, rozpoczyna ważny etap i błyskawicznie wymusza gruntowne zmiany. Takie wydarzenia mogą wywołać zaburzenia nastroju.
Odpowiadając szczegółowo: nie. Psychiatria źródeł "depresji z początkiem w okresie poporodowym" upatruje w gwałtownych zmianach hormonalnych, które zachodzą w ciele kobiety w trakcie ciąży i porodu. Dodajmy, że nie wszystkich kobiet, zapadających na depresję po urodzeniu dziecka, dotyka właśnie depresja poporodowa.
U młodych ojców obserwuje się natomiast zmiany hormonalne związane z więzią i przyjemnością (zmiana poziomu okstytocyny i dopaminy), ale one akurat odpowiadają za poprawę nastroju. Męska depresja, jeśli się pojawia, wiąże się raczej z aspektami psychologicznymi i wynika ze stresu związanego z koniecznością adaptacji do nowej sytuacji życiowej, lęku, braku snu, braku współżycia, a także z faktu, że po porodzie partnerka znaczną część uwagi kieruje na dziecko. Zresztą w przypadku sporej części kobiet dotkniętych depresją po porodzie ma ona podobne źródła.
Kto jest bardziej gotów na to, by w takiej sytuacji poprosić o pomoc – kobiety czy mężczyźni?
Chyba nie zdarzyło się, by którąś z moich klientek do przyjścia na terapię namówił partner. Z kolei jeśli chodzi o pacjentów-mężczyzn to takich przypadków jest niemało. Wydaje mi się, że faceci są bardziej podatni na sugestię i mniej autorefleksyjni. Z tego być może wynika również fakt, że aż 80 procent osób korzystających z terapii to kobiety. Także wśród psychoterapeutów mężczyźni stanowią mniejszość – w Polsce to jedynie jedna piąta.
Zdarza się, że do pójścia na psychoterapię skłaniają mężczyzn trudności związane z rodzicielstwem. Kobiety w połogu poświęcają swoim partnerom znacznie mniej uwagi, tymczasem oni mają w sobie "wewnętrzne dziecko", które pragnie uwagi. Jeśli nie nauczyli się sami nim opiekować, mogą czuć się porzuceni i zaniedbani emocjonalnie. Pojawiają się też lęki płynące z dezorientacji i niedosytu wzorców rodzicielstwa, na których mogliby się oprzeć. Co więcej, jeśli wzorce rodzicielstwa, które ma ojciec ścierają się z tymi, które nosi w sobie matka, mamy gotowy konflikt między partnerami. Takie problemy pomaga rozwiązać psychoterapia.
Mężczyźni wolą rozmawiać z terapeutami czy terapeutkami?
Faceci mają często potrzebę rozmowy opartej o uproszczenia, bez konieczności wchodzenia w niuanse. Nie szukają metafor, są z reguły zadaniowi i skoncentrowani na rozwiązaniach. Można też powiedzieć, że psychoterapia jest w pewnym sensie poprawianiem tego, co dało nam wychowanie – a o swojej roli życiowej facetom łatwiej rozmawia się z innym mężczyzną. Szczególne znaczenie ma to dla osób, którzy mieli w rodzinie ojców przemocowych lub nieobecnych.
Nie uważa pan, że to seksistowskie? Sposób prowadzenia rozmowy powinien zależeć od charakteru i profesjonalizmu terapeuty, a nie od płci?
Życzyłbym sobie, żeby każdy terapeuta był w pełni transparentny, ale to długi proces. Nawet najwięksi mistrzowie psychoterapii nie radzą sobie z byciem neutralnym płciowo i światopoglądowo. To ideał, do którego trzeba dążyć, ale droga do tego jest długa.
Czy mężczyźni obawiają się ojcostwa bardziej niż kobiety macierzyństwa?
Lęk przed rodzielstwem jest powszechny, ale kobiety mają nań mniej czasu z uwagi tykający zegar biologiczny, więc zazwyczaj są bardziej zdeterminowane w tej kwestii. Mężczyźni często odkładają decyzję o założeniu rodziny na później.
Panowie mogą jednak bardziej obawiać się rodzicielstwa, bo często są zdezorientowani, a to wynika z braku wzorców. Bywa tak, że ich ojcowie byli emocjonalnie nieobecni w rodzinie lub że zostali wychowani przez mamę oraz babcię, rzadziej w układzie ojciec i dziadek. Brak męskich wzorców jest często nieświadomym źródłem lęku.
Usłyszałam kiedyś, że "ojciec pasuje chłopca na rycerza", a zatem jego brak (lub brak jego obecności) sprawia, że chłopiec nigdy nie będzie mężczyzną. Co pan na to?
Życzyłbym naszej planecie, by mniej było na niej rycerzy, a więcej ludzi pokroju Mahatmy Gandhiego! Nawet jeśli chłopiec stracił kontakt z ojcem tuż po urodzeniu albo był on emocjonalnie nieobecny przez pierwsze 20 lat życia syna, nic nie jest jeszcze stracone i wszystko można nadrobić – jeśli tylko do świadomości mężczyzny dotrze fakt braku ojca i zechce on coś z tym problemem począć.
Silnym impulsem do zmiany może być poczucie braku wzorca. To może skłaniać mężczyzn do samodzielnego skonstruowania swojej męskości i ojcostwa. Używając języka technicznego będzie to konstrukcja prototypowa, w związku z tym na etapie testów mogą pojawiać się awarie. Łatwiej jest odtwarzać dobre wzorce.
Mężczyzna wychowany przez kochającego, obecnego ojca nigdy się nie boi?
Jeśli nigdy się nie boi to istnieje ryzyko, że nie dożyje okresu ojcostwa. Strach ma u ludzi funkcję ochronną. Poza tym patologizowanie strachu rodzi kolejne problemy, na przykład pojawia się "lęk przed lękiem". Tymczasem ze strachem można pobyć, można spróbować zrozumieć, jakim jest komunikatem i zastanowić się, jak załatwić dany problem.
Mężczyźni, którzy zostają rodzicami jako trzydziestoparolatkowie, otrzymali od swoich ojców zupełnie inne wzorce niż te, które są aktualne obecnie. Trzydzieści lat temu ludzie pracowali w jednej firmie wiele lat, dziś na rynku pracy jest znacznie mniej stabilności, a to między innymi ona daje rodzinie poczucie bezpieczeństwa. Mężczyzna chce spędzać czas z rodziną ale, żeby spłacić kredyty, musi pracować więcej niż chce i powinien. To jest konflikt, który budzi u mężczyzn napięcia i obawy.
Kiedyś ojcowie mieli łatwiej niż teraz?
Tych trudności nie można porównywać. Mężczyźni urodzeni w latach 50. czy 60. byli dziećmi ludzi, którzy przeżyli wojnę. Taka trauma przechodzi nieświadomie z pokolenia na pokolenie. Z badań wynika, że dziedziczona jest szczególnie często w linii męskiej.
Nasi ojcowie otrzymali tę traumę w wersji skondensowanej. Żyli też w czasach, w których zdobycie meblościanki czy porcji mięsa na obiad, pochłaniało tyle zasobów, że nie starczało czasu na autorefleksję w rodzaju "czy jestem dobrym ojcem, co robię źle". Każdy myślał, że i tak jest lepszym rodzicem niż jego ojciec, którzy przeżył wojnę.
Z zespołu stresu pourazowego (PTSD), który dotknął pokolenie naszych dziadków, kolejne otrzymało traumę dziedziczoną nie tylko genetycznie, ale też poprzez wzorce więzi. Ciężko przecież radośnie bawić się z dzieckiem, gdy kilka lat wcześniej doświadczyło się okropności, po których w ludziach na zawsze umarła radość. Trauma jest chorobą, która przeszkadza rodzicom być obecnym tu i teraz, a dzieci właśnie tego bardzo potrzebują.
Mówi pan, że traumy wędrują przez pokolenia. Dzisiejsze pokolenie młodych ojców też ją ma?
Jest jej bardzo dużo nawet wśród ojców nowonarodzonych dzieci, tyle że występuje w formie nieświadomej. Bliżej jej do nieokreślonego lęku, czasem skutkującego niechęcią do posiadania dzieci. Próbujemy to racjonalizować w różny sposób, na przykład tłumacząc sobie, że ziemia jest przeludniona, więc nie powinniśmy sprowadzać na świat kolejnych istnień.
Tymczasem nie ma lepszego sposobu na to, by uczynić świat lepszym niż poprzez sprowadzenie nań człowieka i wychowanie go w miłości. Dziecko, które otrzyma jej dużo w dzieciństwie, w dorosłości przekaże ją innym – w tym także naszej planecie i społeczeństwu.
Nie neguję wyboru osób, które zdecydowały się nie mieć dzieci i chcą inaczej zaspokoić uniwersalną (choć często ignorowaną) potrzebę transcendencji – czyli włączenia się w tworzenie czegoś przekraczającego indywidualną egzystencję. Mogą realizować tę potrzebę oddając się nauce, sztuce czy dobroczynności. Dla większości osób to jednak rodzicielstwo jest najbardziej naturalną i najlepszą ścieżką.
Czego dzisiaj – oprócz spraw ekonomicznych – dotyczy strach przed ojcostwem? Zmiany trybu życia, odrzucenia przez partnerkę, młodości, która nieodwracalnie się kończy?
Sprawy ekonomiczne są na pierwszym miejscu, bo problemy na tym tle wywołują poczucie niestabilności, wyczerpania i frustracji. Ale zostawmy to i skupmy się na obawach dotyczących rodzicielstwa, które było świadomą decyzją, i takiego które jest owocem „wpadki”.
Porozmawiajmy o tych "niechcianych".
W takiej sytuacji mężczyzna może przeżywać coś w rodzaju żałoby. Nie tylko z powodu tęsknoty za rzekomo utraconą wolnością i młodością, ale również dlatego, że stracił szansę na ojcostwo o jakim marzył. Tacy ojcowie mają poczucie, że rodzinę chcieli założyć z kimś innym – albo na innym etapie życia. W takim kryzysie może być dużo gniewu czy bezsilnej złości.
Jak się z tym pogodzić i jak najlepiej wejść w nową rolę?
Cykl każdej żałoby wygląda tak samo: od szoku i zaprzeczenia, przez gniew, negocjacje, depresję, aż do akceptacji i zmiany. Trzeba przejść te etapy po swojemu, nie uciekając od nieprzyjemnych emocji. A dalej? Sprowadzenie dziecka na świat łączy dwie osoby. Niezależnie od tego, czy będą wychowywać potomstwo wspólnie czy nie, muszą zadbać o komunikację. Przestrzegam przed byciem ze sobą tylko ze względu na "honor" czy "obowiązki wobec dziecka".
To spycha na dziecko odpowiedzialność za to, że zostało poczęte. A to przypomina chińską torturę kroplą wody – niby nikt niczego złego nie robi, ale atmosfera ludzi skazanych na siebie nasyca dziecko bardzo negatywnym obrazem związku. Takie osoby w dorosłości niemal zawsze mają duże problemy z budowaniem związku.
Kiedy pojawia się instynkt ojcowski?
Może objawić się w różnych momentach. Czasem, gdy mężczyzna dowiaduje się o ciąży, zmienia się percepcja z myślenia w rodzaju "ja i moja kobieta" na "jesteśmy rodziną". Czasem pojawia się, gdy czuje kopiące dziecko w brzuchu mamy, czasem – gdy bierze je na ręce po porodzie. Bywa też tak, że pojawia się dużo później – albo wcale.
Badania dowodzą, że u mężczyzn tuż przed lub tuż po narodzinach dziecka zmienia się poziom hormonów. W 2011 roku zbadano poziom testosteronu u 624 singli między 21. a 26. rokiem życia, po pięciu latach powtórzono te badania. Wyniki były jednoznaczne – u wszystkich 465 badanych, którzy w tym czasie stali się ojcami, testosteron spadł średnio o jedną trzecią. U pozostałych spadki były znacznie mniejsze i wiązały się stricte z wiekiem i procesem starzenia. Wynika z tego, że zarówno matki, jak i ojcowie mogą osiągnąć podobny poziom "dostrojenia się" do potrzeb dziecka, choć droga do tego prowadzi w nieco inny sposób.