W Piotrze coś pękło, gdy wezwał do domu fachowca, a ten za godzinę roboty skasował go na sześć stów. Dużo. Ale ten wydatek jeszcze jakoś by odżałował. Dużo bardziej zabolało go to, co usłyszał od żony. Że co z niego za facet. I że sąsiad na pewno dałby sobie z tym radę. Poznajcie 5 historii mężczyzn, którzy sami przyznają, że są "chu*wymi panami domu" - a także jedną optymistyczną, która daje im promyk nadziei.
To miała być niespodzianka. Żona na kilka dni wyjechała służbowo. Po powrocie miała wejść do sypialni i aż jęknąć z wrażenia. Taki był plan. Krzyknęła, tyle że z przerażenia.
Wydawało się, że to nie może się nie udać. W końcu - to żadna sztuka pomalować kilka ścian i sufit. Kupiłem farby, wałek i wszystko, co trzeba.
Ściany miały być liliowe. Zawsze mi się wydawało, że żona lubi ten kolor. Malowałem wieczorami, po pracy. To był listopad, więc pracowałem bez światła dziennego. Właściwie prawie w ogóle bez światła, bo lampa w sypialni świeciła słabiutko.
Ten liliowy miał taki kolor jedynie na próbniku. Na ścianie okazał się fioletowy, jak ornat księdza w adwencie. A na domiar złego wszędzie były smugi. Gdy malowałem wieczorem, nie było tego widać. Ale w świetle dziennym całość prezentowała się strasznie. Poprawiałem, ile się dało, ale do powrotu żony nie udało się uratować sytuacji.
Żona była najpierw przerażona, potem załamana. Powiedziała, żebym już nic nie poprawiał, bo tylko wyjdzie gorzej. Nie chciała też, żeby po mnie poprawiał jakiś fachowiec. Na szczęście wkrótce potem wyprowadziliśmy się z tego mieszkania.
Już nigdy nie podejmę się malowania ścian na kolor inny niż biały.
Adrian: To mnie nigdy nie pociągało
Który normalny facet pójdzie w liceum do klasy humanistycznej? Ja poszedłem. Liczby mówią same za siebie - na dwadzieścia parę dziewczyn w klasie chłopaków było ledwie czterech. Do tego same dziwolągi. Pisaliśmy wiersze, graliśmy na gitarach - na dziewczynach robiło to oczekiwane wrażenie. Ale jak w rowerze pękła dętka, to wszyscy staliśmy jak sieroty. I tak w sumie pozostało do dziś.
Techniczne sprawy nigdy mnie nie ciągnęły. To nie mój świat. Tyle że w życiu trzeba mieć choć trochę sprawności manualnych. Przekonałem się, jak z moją kobietą pojechałem samochodem na wycieczkę. W pewnym momencie poczułem, że coś jest nie tak. Wysiadłem z auta, patrzę: kapeć.
Na szczęście w internecie można znaleźć wszystko, więc odpaliłem filmik i krok po kroku zabrałem się za wymianę koła. Wolno mi to szło.
I pech chciał, że mojej pracy przyglądał się taki lokalny osiłek. Podchodzi w końcu i mówi: Nie mogę patrzeć, jak to robisz, dawaj to koło. Ja na to, że dam radę i pięknie dziękuję. Ale moja kobieta już się niecierpliwi i rzuca: Daj spokój, Adrian, zobacz, jaki pan miły.
Koleś wymienił koło w minutę. No, wstyd. Na oczach kobiety. Choć pewnie też bym wymienił to koło. W końcu. Kiedyś.
Piotr: Robię co mogę
Mieszkam z żoną w bloku z lat 70. i mówię ci - wielka płyta to nie jest coś dla faceta bez zamiłowania do prac domowych. Wszystko co chwilę się psuje, odpada, odkleja... Daru Bożego do tego nie mam, ale robię co mogę, żeby naprawić wszystko samodzielnie. Czasem jednak wyjścia nie ma i trzeba wołać fachowca.
Tak było z oknami. Wymienialiśmy je parę lat wcześniej, więc wszystko powinno być okej. Problem w tym, że nie było. Gdy wiał wiatr, to firanki aż fruwały. A gdy przyszła zima, ze szpar wyłaziły języki lodu. Zakładałem nowe uszczelki, ale to nie pomagało.
Jakoś przeżyliśmy do wiosny. Latem zapomnieliśmy o problemie. Ale gdy przyszła jesień, jasne było, że trzeba coś z tym zrobić.
Przyszedł fachowiec, obejrzał, powiedział, że to będzie kosztować 600 złotych. No dobra. Jak trzeba, to trzeba. Umówił się na robotę za parę dni. Całość zajęła mu godzinę. Pomajstrował, trochę pokręcił śrubokrętem, dokleił uszczelki, psiknął WD-40 i stwierdził że problem rozwiązany. Wiać już nie będzie.
Nie powiem, trochę mi ręka zadrżała, jak mu dawałem te sześć stów. Ale kasa to nie wszystko. Znacznie cięższe było potem wysłuchiwanie żony. "Co z ciebie za facet, jak nie potrafisz takich prostych napraw zrobić?", "jak ci nie wstyd wydawać tyle kasy, zamiast samemu wziąć się za to?". Oraz - "sąsiad na pewno dałby sobie z tym radę". Tak, określenie "chu*owy pan domu" to własnie o mnie.
Mariusz: Trochę wstyd, nie?
Stare powiedzenie mówi, że feminizm kończy się wtedy, gdy trzeba wnieść lodówkę na czwarte piętro. A gdzie kończy się męskość? Bo lodówkę - oczywiście nie sam, ale z kumplem - wniosę, spoko, nie ma sprawy. Ale gdyby trzeba było coś więcej, to raczej byłby problem.
Elektryki czy hydrauliki w ogóle nie ruszam. Potrafię w sumie niewiele, bo nigdy nie nie musiałem umieć. W domu wszystko robił ojciec. Na początku, gdy chciałem mu pomagać, rzucał, żebym nie przeszkadzał, bo popsuję. Potem, kiedy naprawiał coś w domu, wolałem się nie zblżać.
Talentu po ojcu raczej nie odziedziczyłem. Brakuje mi wyobraźni przestrzennej, więc zazwyczaj nie mam pojęcia, jak coś ma być wykonane.
Meble z IKEI jeszcze jakoś skręcę, bo tam w instrukcji wszystko wyjaśnione. Choć oczywiście bez przeklinania się nie obejdzie.
Marek: Nie dotykać się do niczego
Wiesz, jak mnie wkurzają te reklamy marketów budowlanych? Nie zostanę bohaterem we własnym domu. Mam dwie lewe ręce i tyle.
Dlaczego? Trzeba by zapytać moją panią od techniki w podstawówce. Adam Słodowy nie był moim idolem. Wszystko, co robiłem, zawsze wychodziło koślawe. Dostawałem dwóje, czasem nawet jedynki. Jak przyszło zrobić karmnik dla ptaków, nie wytrzymałem. Powiedziałem mamie, że tak dalej być nie może i mama wybawiła mnie z kłopotu. Znalazła fachowca, który za mnie sklecił piękny karmnik. A ja to dzieło zaniosłem do szkoły.
Pani nawet nie spytała, jak to jest, że dotąd mi nic nie wychodziło, a tu taka odmiana. Postawiła piątkę i kłopoty się skończyły. Odtąd wszystkie zadania z techniki "robiłem" w podobny sposób.
Niewychowawcze? Wręcz przeciwnie! Nauczyłem się, że muszę zarabiać tyle, aby w razie potrzeby wezwać fachowca do domu, zapłacić mu i nie dotykać niczego, co mógłbym zepsuć.
Konrad: To nie jest wiedza tajemna
Jak się nie spróbuje, to na pewno się nie uda. Z takiego wychodzę założenia. Dlatego próbuję. Pamiętam, jak w pracy zrobiłem furorę, bo umiałem wywiercić w ścianie dziurę wiertarką z udarem. Wniosek z tego jest taki, że wielu facetów boi się podjąć nawet najprostszych zadań.
Oczywiście - samodzielne wykończenie mieszkania to ogrom pracy i czasu, ale wiele rzeczy da się i naprawdę warto zrobić samemu. Na przykład położenie paneli to banalna sprawa. Owszem, osobie niewprawionej zajmie to cały weekend, ale jednak warto to zrobić, bo satysfakcja jest ogromna. Poza tym jak ci położą panele panowie fachowcy, to po miesiącu mogą zacząć się podnosić (panele, nie panowie). Widziałem i taką sytuację u znajomego w budowanym przez niego domu.
Dziś w internecie znajdziesz mnóstwo materiałów, które pomogą nauczyć się, jak coś się robi samemu. Na przykład rolety czy żaluzje. Firm, które to robią, jest mnóstwo. Przyjeżdża majster i robi rzeczy "niebywałe" - mierzy wymiary otworu okiennego czy samego okna (zależy czy żaluzja na szybę czy taka "amerykańska"). Potem wraca i montuje. Efekt? Dwa razy drożej niż gdybyś zrobił to sam.
Naprawdę każdy potrafi wziąć miarkę, pomierzyć, a potem zamontować. Najczęściej
potrzebne są cztery wkręty w ścianie czy na suficie, a potem powieszenie na nich jednej szyny. Mężczyźni często albo się boją, albo są cholernie leniwi, albo zwyczajnie nic im się nie chce.
Najgorsza jest postawa "nie, bo nie". Rozumiem, że ktoś może nie mieć ochoty bawić się w przerabienie instalacji elektrycznej. To może być ryzykowne. Ale zwyczajnie nie łapię, jak wielu moich kolegów płaci za malowanie. To naprawdę nie jest tajemna wiedza, a żeby nie narobić smug na ścianach czy suficie, wystarczy obejrzeć jeden jakikolwiek filmik instruktażowy na YouTubie. Gwarantuję - każdy da radę.