Ten pomysł prędzej czy później przyjdzie wam do głowy. Może w okolicach walentynek, może przy okazji pierwszych świąt spędzanych razem, a może po obejrzeniu - oczywiście przez przypadek - jakiejś romantycznej komedii. W każdym razie dzień, w którym stwierdzicie, że najlepszym prezentem dla waszej dziewczyny, żony czy partnerki będzie komplet seksownej bielizny, kiedyś nadejdzie. Oto dlaczego natychmiast powinniście porzucić ten pomysł.
Najłatwiej byłoby odwołać się do dość prostackiego, w gruncie rzeczy, argumentu, który brzmi: „Nie macie cycków, więc nie wiecie, jak to jest”. Jak jednak pokazuje historia mody, brak atrybutów kobiecości generalnie nie jest przeszkodą, żeby projektować damskie ubrania. I bardzo dobrze, bo mężczyzn, którzy znają kobiece ciała i upodobania jak własne, jest sporo.
Mogę się jednak założyć o najdroższy model Wonderbra, że każdy Dolce i każdy Gabanna, kiedy ma zaprojektować kostium kąpielowy czy sukienkę z gorsetem długo konsultuje się z kimś, kto ma większe doświadczenie w zapinaniu niż rozpinaniu biustonoszy.
Tak, tak, słyszę wasze poirytowane westchnięcia. Jaki jest biust, każdy widzi. Każdy widzi też rozmiar na metce i to powinno wystarczyć. Niestety, często nie wystarczy, bo pierś piersi nierówna – nawet w obrębie jednej kobiety.
Nie twierdzę, że zakup stanika to fizyka kwantowa i że ktoś, kto nigdy biustonosza nie miał na sobie, nie potrafiłby jej opanować. Ray Raymond, chociażby, założyciel Victoria’s Secret – poradził sobie całkiem nieźle, zbudował przecież bieliźniane imperium.
No więc właśnie nie zbudował.
Jedyne co tak naprawdę udało mu się osiągnąć, to dowieść tezy, że jeśli chodzi o bieliznę, mężczyźni są dobrymi obserwatorami.
Sekret Victorii, nie Victora
Pewnego pięknego dnia, gdzieś w połowie lat 70. Raymond wpadł na ten właśnie pomysł, o którym rozmawiamy. Postanowił kupić swojej żonie komplet koronkowej bielizny. W tym celu udał się do jednego ze sklepów w centrum handlowym.
Wyprawa zakończyła się sukcesem, ale nie w kwestii zakupu, bo tego Raymond nie dokonał. Po pierwsze dlatego, że asortyment składał się w większości z bielizny, którą można określić jako „użytkowa”. Satyny i koronki, albo leżały schowane głęboko pod ladą, albo w ogóle nie było ich w sklepie. Raymond nie zdążył dopytać dlaczego, bo musiał uciekać - przed wzrokiem ekspedientek, które patrzyły na niego jak na zboczeńca.
Sukcesem była jednak myśl, która nasunęła mu się bezpośrednio po niefortunnych zakupach: dlaczego nie ma salonów z damska bielizną dla mężczyzn? Gdy przeczytacie to zdanie za drugim razem, przestanie brzmieć dziwnie, ale genialnie.
Raymond postanowił stworzyć sklep dla facetów takich, jak on sam: troskliwych, dbających o to, aby ich partnerki miały w szufladach coś bardziej ekskluzywnego niż porozciągane barchany, a także, nie ma co ukrywać, mających na względzie mniejsze lub większe urozmaicenie pożycia.
W założeniu – świetny koncept. Skorzystają mężczyźni, którzy bez oporów i ryzyka oskarżeń o voyeuryzm będą mogli kupować bieliznę swoim kobietom. Kobiety - bo wreszcie będą mogły zażyczyć sobie na gwiazdkę parę koronkowych majtek.
W praktyce pomysł działał zgodnie z oczekiwaniami, ale tylko do pewnego momentu. Raymond otworzył pierwszy sklep, którego wnętrze było inspirowane buduarem z czasów wiktoriańskich. Epoka ta kojarzyła się Amerykaninowi jako najbardziej zmysłowy i tajemniczy okres w historii Europy (mimo, że masy, które dorastały w ubóstwie i biedzie okresu rewolucji przemysłowej mogłyby mieć inne zdanie).
O „Victoria’s Secret” Ameryka, a właściwie amerykańscy mężczyźni, usłyszeli szybko. Na przestrzeni czterech lat działalności szyld marki zdobił cztery sklepy – jeden w Palo Alto i trzy w San Francisco.
Jednym z kluczowych narzędzi marketingowych Victoria’s Secret był katalog, zaprojektowany oczywiście tak, aby trafić w męskie gusta. Przypominam, że mamy rok 1982, więc estetycznych punktów orientacyjnych szukajcie w okolicach półki z pornosami made in RFN. Jeden z katalogów możecie podejrzeć tutaj.
Z dzisiejszej perspektywy, walory tych wydawnictw mogą wydawać się wątpliwe. Na ówczesnych mężczyzn działały jednak jak magnes. Faceci walili do Victoria’s Secret drzwiami i oknami, łapali katalogi z kupki przy wejściu i… lecieli do domu oglądać. I nie, nie wracali potem, żeby kupić to, co najbardziej im się spodobało. Właśnie dlatego po kilku latach prężnego rozwoju, marka stanęła na krawędzi bankructwa.
W tym momencie, cała na biało, powinna wkroczyć jakaś kobieca postać, która uratowałaby markę od zagłady. Niestety, jakkolwiek ładnie wpasowałoby się to w tezę artykułu, rzeczywistość okazała się bardziej zaskakująca. Fakt, że Victoria’s Secret jest dziś jedną z najbardziej rozpoznawanych marek na świecie, to zasługa innego mężczyzny.
Leslie Wexner, bo o nim mowa, wyłapał to, co Ray Raymond zignorował. Mężczyźni chcą oglądać kobiety w zmysłowej bieliźnie – to się zgadza. Kobiety chcą taką seksowną bieliznę nosić – tu też mamy zgodność. Niekoniecznie jednak chcą ja dostawać – wolą same wybrać taką, która będzie im pasowała.
Mając tę myśl z tyłu głowy, Wexner wykupił bankrutujące sklepy i prawa do katalogu za milion dolarów. Kilka lat później, w 1995 roku marka miała 670 lokalizacji Stanach, a jej wartość szacowano na 1,9 miliarda dolarów.
Używany, ale czy dobrany?
Ta opowieść nie jest oczywiście niezbitym dowodem na to, że mężczyźni nie powinni brać się za bieliznę, ale jest mocnym argumentem. Jego słuszność potwierdza Marta Gruszczyńska – profesjonalna brafitterka i założycielka warszawskiego salonu Brafitteria M&M.
– Panom często wydaje się, że wystarczy pokazać rozmiar - na rękach, na paniach przechodzących obok sklepu, albo na mnie - potwierdza Gruszczyńska i dodaje, że to, co mężczyznom „się wydaje” rzadko pokrywa się z tym, co naprawdę ich partnerka ma w biustonoszu.
Punkty za kreatywność dostają ci, którzy przychodzą do salonu bielizny bardziej przygotowani: z podwędzonym z bieliźniarki stanikiem albo zdjęciem metki w telefonie.
Profesjonalistka jednak i tu będzie miała obiekcje: – Panowie zazwyczaj nie wiedzą, czy podkradziony z szuflady biustonosz leżał tam już jakiś czas, czy jest noszony na co dzień. Jeśli „podkradamy”, to taki, który jest noszony. Pytanie tylko, czy partnerka w ogóle ma ten biustonosz dobrze dobrany…
Ekhem. Właśnie. Tu nastąpi wielki comming out. Prawda jest bowiem taka, drodzy panowie, że my same na biustonoszach znamy się w sumie średnio.
Falowanie niewskazane
Tak samo jak wam podobają nam się koronki i satyny, Tak samo jak wy potrafimy godzinami gapić się na wyidealizowane modelki hasające niczym łanie po wybiegach Victoria’s Secret czy te, uśmiechające się zawadiacko z billboardów Intimissimi. I my też wyobrażamy sobie, że genialnie w tych delikatnych koronkach wyglądamy.
Prawda jest jednak brutalna. Heidi Klum, Miranda Kerr, Adrianna Lima lecą na wspomaganiu Photoshopa, my nie, o czym, podobnie jak wam, zdarza nam się zapominać.
Różnica polega na tym, że jak kupimy sobie biustonosz, który po drugiej przymiarce w domowym zaciszu okazuje się pasować do naszego biustu jak pięść do nosa, to nikt nie oczekuje od nas przybicia piątki i wykonania rundy honorowej dookoła sypialni. Oddajemy koleżance, ewentualnie chowamy na dno szafy (tak, właśnie tam, gdzie będziecie szukać „wzornika”).
Prezent od faceta to co innego. Nie chcemy was urazić, więc wciskamy się w te za ciasne koronki, albo udajemy, że za luźny satynowy pasek, który nie trzyma obwodu, wcale nam nie przeszkadza. A przecież nie o to chodzi.
Wybór biustonosza to zabawa w ciuciubabkę, jeśli nie zna się swojego właściwego rozmiaru. I wierzcie lub nie - takiej wiedzy nie posiada spora część dzisiejszych 30-latek. Dlaczego? Bo wiedzę na ten temat czerpałyśmy od mam, które wychowywały się w epoce PRL-owskiej urawniłowki, kiedy nie było miejsca na wydziwianie: miski miały rozmiary od A do najwyżej D. Jeśli chodzi o obwód, to okazywało się, że przy odpowiedniej manipulacji, 75 cm potrafiło objąć sporą część ogółu.
- U nas mamy rozmiary od B do P - mówi Marta Gruszczyńska. Uwierzcie, że miska w rozmiarze P albo R, bo i takie miewa w ofercie Brafitteria M&M, to nawet dla kobiet coś w rodzaju jednorożca, o którym ktoś kiedyś słyszał, ale nikt nie widział.
Większość z nas bieliznę kupuje, niestety, w sieciówkach. Co z założenia wcale nie musi być opcją fatalną. Ale zwykle jest.
- Wszystko zależy od rozmiaru biustu. Jeśli kobieta wstrzela się w tą rozmiarówkę czyli od 70 do 95 w obwodzie i miseczki od A do D czy E, to możliwe, że ten biustonosz będzie dobrze dobrany. Bywa jednak, że te biustonosze wykonane są z materiałów, które zawierają np. za dużo elastanu. Wtedy nawet teoretycznie dobry obwód będzie za luźny. Sieciówki kładą bardzo mocny nacisk na wygodę. I na uniwersalność - rozmiar musi obejmować kilka typów - wyjaśnia Gruszczyńska.
Dlaczego kilka milimetrów luzu może robić różnicę? Bo okolice piersi są bardzo wrażliwe.
- Gdy wybierzemy za mały biustonosz, pierś przestaje się mieścić w misce. W efekcie fiszbina, która powinna być pod pachą wchodzi na biust i zaczyna go uciskać. Jeżeli dodamy do tego, że kobieta ma na przykład tendencję do guzków, torbieli czy przypadki nowotworów w rodzinie, to długotrwałe uciskanie fiszbiny, kłucie w kulę piersi, może powodować guzek, a nawet nowotwór - tłumaczy brafitterka.
Kolejny grzech to za luźny obwód: - Za luźny obwód. Biustonosz nie może latać od góry do dołu. Ma trzymać w obwodzie więc powinien być w miarę ścisły. Paniom często powtarzamy, że biustonosz trzeba choć trochę czuć na obwodzie. Jeśli jest luźny, pani go w ogóle nie czuje, to jest koszulka, nie biustonosz.
Gruszczyńska ma również złe wiadomości dla fanów i fanek seriali z motywem plażowym: - To, co panowie bardzo lubią, czyli jak panie biegają i skaczą, a biust im faluje jak w „Słonecznym Patrolu” - to też bardzo źle na biust działa. Biust trzyma się na odpowiedniej wysokości za sprawą więzadeł pod pachami. Jeśli nie będzie on odpowiednio zamknięty w misce czy w sportowym biustonoszu i faluje, to więzadło zaczyna się rozciągać. W efekcie biust leci do dołu i zaczyna obwisać.
Co zamiast?
Jeśli koniecznie chcecie znaleźć prezent w rodzaju „najbliższa ciału koszula” to niech to będzie więc cokolwiek, co nie jest biustonoszem.
– Panom, którzy upierają się przy koronkach radzimy, żeby kupili jednak koronkową koszulkę, albo braletkę. To jest rodzaj biustonosza, ale w rozmiarze konfekcyjnym od S do XL. W tym można fajnie wyglądać leżąc na łóżku, ale niekoniecznie chodzić w tym na co dzień – radzi Gruszczyńska