Przed nami jeszcze dwa tygodnie wakacji, ale wielu rodziców myśli już o rozpoczęciu roku szkolnego. I raczej nie są to ciepłe myśli, bo wrzesień oznacza wczesne pobudki i odprowadzanie czy odwożenie dziecka do szkoły. Na samą myśl o tym robi ci się słabo? To może rozważ system japoński. Tam dzieci chodzą do szkoły same i… wychodzi im to na zdrowie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Im bliżej końca wakacji, tym większy stres u uczniów i ich rodziców. Dotyczy to zwłaszcza tych, których dzieci od września pójdą do pierwszej klasy. Ci muszą się przygotować na łzy, bunt i skargi, że "szkoła jest okropna". Większość z nich, żeby jakoś ułatwić maluchowi odnalezienie się w nowej rzeczywistości, sięgnie zapewne po sprawdzone sposoby – zaproponuje odprowadzanie rano do szkoły, a do tornistra włoży coś słodkiego.
Japońska szkoła zdrowia
Takie zachowanie rodziców jest nie do pomyślenia w Japonii. O tym, jak wygląda codzienność uczniów w tym kraju, opowiedział w podcaście "The Diary Of A CEO" słynny dziennikarz i pisarz Johann Hari, autor wydanych także w Polsce bestsellerów "Złodzieje. Co okrada nas z uwagi" oraz "Ścigając krzyk. Dzieje wojny z narkotykami". Ostatnio w swoich tekstach sporo miejsca poświęca jednej z największych plag współczesnego świata – otyłości. Zdaniem Hariego ten problem można rozwiązać, wzorując się na Japonii.
– Japonia jest jedynym krajem, który się wzbogacił, a jednocześnie społeczeństwo nie stało się otyłe. Otyłych jest jedynie 4,5 proc. Japończyków, w porównaniu do 26 proc. mieszkańców Wielkiej Brytanii czy 42,5 proc. mieszkańców Stanów Zjednoczonych – powiedział w podkaście Stevena Bartletta pisarz. I szybko dodał, że to nie jest zasługa lepszych genów, tylko zdrowego stylu życia, którego uczone są już małe dzieci.
Pisarz zrozumiał to podczas swojej podróży do Japonii, podczas której odwiedził tamtejsze szkoły podstawowe i średnie. – I to było absolutnie fascynujące. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyłem, kiedy tam przyjechałem, było to, że wszystkie dzieci idą do szkoły same. Od piątego roku życia wszystkie japońskie dzieci po prostu wychodzą z domu i idą do szkoły na własną rękę. Rano mają więc dużo ruchu. Ze szkoły też wracają same – powiedział.
Ulubione danie? Jasne, że brokuły
Jednak nie tylko chodzenie do szkoły pieszo od najmłodszych lat sprawia, że japońskie dzieci nie mają problemów z nadwagą czy otyłością. Decydujące znaczenie ma też to, co dzieci jedzą w szkołach. – Wszystkie przetworzone produkty są zakazane. Nikt nie może ich mieć. W żadnej japońskiej szkole nie ma żywności przetworzonej. Każdy posiłek musi być przygotowany od podstaw na początku dnia – stwierdził Hari.
Te dość rygorystyczne zasady siłą rzeczy wpływają na kulinarne upodobania małych Japończyków. Jako że w szkole, a zapewne także w domu, mają ograniczony dostęp do słodyczy, chipsów, fast foodów i innych przekąsek, przyzwyczajają się do tego, co mają, czyli do zdrowych dań.
– Pamiętam, jak pytałem te dzieci o ich ulubioną potrawę. Pierwsze dziecko powiedziało, że jego ulubioną potrawą są brokuły. Drugie powiedziało, że jego ulubioną potrawą są wodorosty. A trzecie powiedziało, że lubi biały ryż. Zapytałem mojej tłumaczki, czy te dzieci robią sobie ze mnie jaja, wkręcają mnie, że ich ulubionymi potrawami są brokuły i biały ryż. Ale ona wyglądała na zdezorientowaną – wspomina Hari.
Nie tylko tłumaczka była zaskoczona jego podejrzeniami, że dzieci robią sobie z niego żarty. – Każdy Japończyk, którego pytałem, odpowiadał: uczymy nasze dzieci, aby lubiły zdrową żywność. Twoje dzieci nie lubią zdrowej żywności? – wyznał pisarz. Jego zdaniem te proste, choć surowe zasady, powinny być inspiracją dla krajów Zachodu, w których otyłość jest już jedną z najczęstszych chorób, także wśród dzieci. Widać to już także w Polsce, choć na szczęście nie w takiej skali jak w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii.
Wrzesień bez samochodu i przekąsek
Wprowadzenie takich zasad wymagałoby zmian prawnych i zapewne spotkałoby się z ogromnym sprzeciwem wielu rodziców. Umówmy się, u nas mało kto przyjąłby z entuzjazmem propozycję, by dziecko samo chodziło do szkoły i z niej wracało, a do tego nie mogło schrupać słodkiej bułeczki, chipsów czy batonika.
Na to, że takie zmiany wprowadzi rząd, nie ma więc co liczyć. Mogą to zrobić jedynie rodzice, którzy widzą sens w japońskim podejściu do nauki zdrowego stylu życia. Jeśli po przeczytaniu tego tekstu jesteś w gronie zwolenników tego modelu, to masz dwa tygodnie, by przekonać dziecko, że od września nie będzie podwózek do szkoły i przekąsek w plecaku. Życzymy powodzenia.