Dziwaczne porno, dorośli faceci przebierający się za nastolatki i wiedza zaczerpnięta z książek, kreskówek czy komiksów. To najkrótsze podsumowanie zjawiska znanego jako "Weeaboo", a więc ludzi, których jedynym marzeniem jest mieszkać w Japonii. Nie tej prawdziwej, a tej dziwnej, fascynującej krainy, , którą znają z popkultury. Jest tylko jeden problem: ta ich wymarzona Japonia nie istnieje.
– Zaczęło się od oglądania Pokemonów – mówi Andrzej. – Wtedy po raz pierwszy poczułem, że Japonia mi się podoba. Najpierw od czasu do czasu kupował mangę w Empiku i oglądał japońskie animacje. Z czasem jego fascynacja Japonią rosła.
Nie był osamotniony w swoich zainteresowaniach. Fascynacja kulturą Japonii to w ostatnich latach światowy fenomen. Problem w tym, że miłośnicy "Kraju Kwitnącej Wiśni" najczęściej kochają wyidealizowany kraj z bajek, który tak naprawdę nie istnieje.
Fryzura z mangi, wiedza z anime
Takich jak Andrzej zaczęto określać mianem "Wapanese", to połączenie słów "white" i "japanese".
Jednak ten termin szybko zyskał negatywne konotacje, dlatego internauci znaleźli inne określenie dla rosnącego szybko grona fanatyków anime i mangi: to "Weeaboo", słowo zaczerpnięte z komiksu "The Perry Bible Fellowship". Wypromowali je użytkownicy serwisów internetowych 4Chan i Reddit.
Z czasem fascynacja Andrzeja rosła. Zaczął czytać o buddyzmie, interesować się sztukami walki i marzyć o tym, że kiedyś odwiedzi swój wymarzony kraj. Zaczął też szukać w sieci ludzi, z którymi mógłby rozmawiać o swojej fascynacji.
– Chodziłem do fryzjera i prosiłem o fryzurę, która przypominała moją ulubioną postać z mangi czy anime – opowiada. Oszczędności wydawał na rzeczy i książki dotyczące japońskiej popkultury. Próbował się uczyć języka na podstawie materiałów z internetu. Robił wszystko, aby być bliżej kultury, z którą się utożsamiał.
– Moi rodzice byli przerażeni, bo miałem tony magazynów, książek, gazetek, figurek, ubrań, pierdół, wszystkiego, co było odrobinę związane z Japonią. Byłem przekonany, że ten kraj to ziemia święta – wspomina. Jego znajomi z sieci się z nim zgadzali, każdy z nich miał przed oczami wspaniały kraj wypełniony skośnookimi lolitami, które marzą o przegrywach z Polski.
Typowy weeaboo to młody, biały chłopak, który nie dba o higienę, ale za to ma gigantyczną kolekcję figurek anime, a pokój zdobią plakaty z ulubionymi bohaterami komiksów.
Po co historia? Wystarczy popkultura
Według weeaboo wszystko, co japońskie, jest najlepsze na świecie, więc bezkrytycznie podchodzą oni do każdego dzieła i produktu wywodzącego się z tego kraju. Często czują się zawstydzeni z powodu tego, że nie urodzili się w Japonii tylko w innym kraju. Nie chcą jednak wiedzieć więcej o Japonii. Wystarcza im to, co podpowiada im popkultura.
Uczą się japońskiego, ale jedynie poprzez oglądanie anime i powtarzanie słów, które usłyszeli. Umieją zaśpiewać piosenki z najpopularniejszych programów, farbują włosy na różne kolory, bo tak właśnie przedstawiane są postacie w ich ulubionych animacjach.
Andrzej miał szczęście, bo w jego liceum był język japoński, więc bez zastanowienia zapisał się na te zajęcia.
Uczył się japońskiego przez kilka lat, potem poszedł na japonistykę, aż wreszcie spełnił swoje marzenie i wyjechał do Japonii, aby pracować tam jako nauczyciel angielskiego. Wtedy już zrezygnował z głupich fryzur, ale nadal oglądał anime i czytał mangi. Wykorzystywał je jako pomoc w nauce języka.
– Miałem problem z ludźmi, którzy ze mną chodzili na zajęcia. Jedyne, o czym chcieli gadać, to nowe odcinki anime i mangi – wspomina. Wkurzało go to, że wiele osób chciało oglądać animacje w trakcie nauki, żeby lepiej zrozumieć swoje ukochane postacie.
"Jakie jest twoje ulubione porno?"
Na pierwszym roku studiów dotarło do niego, że to, jak się zachowuje, ociera się o cringe. Dopiero wtedy zrozumiał, jak dziwny jest świat weeaboo: dostrzegł wokół siebie na przykład dziewczyny, które mówiły bajkowym głosem. – Dorośli ludzie bawili się w cosplay i przebierali się za nastolatki w krótkich spódniczkach. Na początku to było zabawne, a potem zaczęło mnie to przerażać – opowiada Andrzej.
Wtedy też zauważył, jak wielu chłopaków podchodzi seksualnie do tematyki anime i mangę. On też był fanem hentai od dawna, ale uświadomił sobie, że inaczej trzeba traktować to w przypadku nastolatków, a inaczej w odniesieniu do dorosłych facetów, którzy fantazjują o seksie z dziewczynkami w szkolnych mundurkach.
– "Weeby" fetyszyzują osoby z Japonii. Kobiety i mężczyźni są gotowi zrobić wszystko, by stworzyć związek z Japończykiem czy Japonką. Dla wielu jest to spełnienie marzeń, jak posiadanie swojej własnej kukiełki, którą mogą się szczycić – opowiada mój rozmówca.
– Najgorsi są fani hentai – mówi Andrzej. To określenie pornograficznego anime, które dla wielu osób jest wręcz odpychające. – Nie chodzi o to, że jest coś złego w oglądaniu porno, ale dlatego, że to jedyni ludzie na świecie, którzy są gotowi rozmawiać o swoich ulubionych filmach pornograficznych – podkreśla. Wie, o czym mówi, bo spędził wiele godzin na takich rozmowach w sieci.
To nie jest kraj dla dziwaków
Problemem weebów nie jest ich miłość do Japonii, ale całkowita powierzchowność tej fascynacji. Ich wiedza na temat tego kraju opiera się na tym, co można znaleźć w sieci. Weeby wierzą, że skoro spędzili lata, czytając i oglądając japońskie bajki, ich wiedza na temat Japonii jest ogromna, niemal porównywalna z tym, co o swoim kraju wiedzą Japończycy.
– Gdy zacząłem wyrastać z bycia weebem, uświadomiłem sobie, że wielu fanów kultury japońskiej jest skrzywionych – mówi Andrzej. Podkreśla, że nie ma nic złego w miłości do anime i mangi. Jeśli kogoś nie interesuje historia danego kraju, to wszystko jest okej.
Jednak wielu weeaboo ma fałszywy obraz Japonii, przez co tak naprawdę nie umieją okazać należytego szacunku kulturze, w której są podobno tak strasznie zakochani. – Jeśli jedynie lubisz anime i smakuje ci onigiri, to nie udawaj, że za tym kryje się jakaś głębia – podkreśla Andrzej.
W Japonii psychofanów anime i mangi określa się mianem "Otaku". To nerdy, które nigdy nie wychodzą z domu i całe dnie spędzają na fantazjowaniu o bohaterach ulubionych animacjach.
– Gdy weeb pojawi się w Japonii po raz pierwszy, wydaje mu się, że wszyscy będą czekać na niego z otwartymi ramionami i docenią jego głęboką wiedzę na temat tego kraju – mówi Andrzej. Tak naprawdę jednak weeaboo dla wielu Japończyków to po prostu dziwaki, ludzie, którzy wyglądają i zachowują się jak idioci. – Otaku nie mają łatwego życia również w Japonii. Zresztą zabawne jest to, że wiele osób uważa ten kraj, w sumie szalenie ksenofobiczny, za wspaniałą przystań dla obcokrajowców.
Magiczny świat nie istnieje
– Po powrocie z Japonii zaglądałem jeszcze na niektóre fora dyskusyjne poświęcone anime – przyznaje Andrzej. – Wielokrotnie kłóciłem się z idiotami, którzy przekonywali mnie, że nie mam pojęcia o Japonii, a swoją wiedzę czerpali z mangi. Tymczasem Andrzej przez pięć lat studiował japonistykę, a potem przez kolejne trzy mieszkał w Japonii.
Mimo to po powrocie do Polski musiał wysłuchiwać o tym, że jest w błędzie od ludzi, którzy o Japonii uczą się z internetu. – Weeby nigdy się nie zrozumieją, że czasami powinni się zamknąć. To, że masz fryzurę jak Lain, nie oznacza, że wiesz coś o kulturze Japonii – podkreśla.
On też był weebem przez wiele lat. Był takim samym dziwakiem, dyskutował nocami na forach i udostępniał znajomym swoją kolekcję hentai. Z czasem jednak, zamiast stać w miejscu, postanowił poznać kraj, który tak go fascynował.
– Ludzie wierzą, że gdzieś w oddali jest magiczny świat, w którym byliby szczęśliwi – mówi Andrzej. Gdy jednak w końcu tam się znajdą, zaczynają rozumieć, że pokochali pewną nieprawdziwą wizję tego miejsca. – Gdy kończy się miesiąc miodowy, zauważasz, że postacie z anime nie istnieją, a Japonia to kraj taki jak inne, w którym ludzie żyją swoimi codziennymi problemami.