Depresja to choroba cywilizacyjna, na którą cierpi blisko 350 milionów ludzi na całym świecie. Niewiele mniej niż na cukrzycę, która jest jednym z najpoważniejszych wyzwań zdrowotnych XXI wieku.
Depresja to jednak bardzo niewdzięczny temat. Nie wiemy ile osób tak naprawdę jest nią dotkniętych, bo wielu chorych wstydzi się przyznać do tego, że na nią cierpi. A o tym trzeba rozmawiać, szczególnie w Blue Monday, najsmutniejszy i najbardziej depresyjny dzień w roku.
Problem dotyczy szczególnie facetów – jesteśmy ekspertami w lekceważeniu wszelkich schorzeń. Jeśli chodzi o bolące kolano czy chory ząb, można przymknąć na to oko. W przypadku depresji nie ma miejsca na żarty. Ta choroba zabija, tyle że robi to po cichu.
Według oficjalnych statystyk na świecie na depresję choruje niemal dwa razy więcej kobiet niż mężczyzn. Zdaniem niektórych badaczy ta dysproporcja wynika z faktu, że wielu mężczyzn nie chce przyznać się do tej choroby i woli ukrywać swoje problemy przed rodziną czy bliskimi – a także przed sobą.
Powód jest tyleż prosty co idiotyczny: mężczyźni uważają, że przyznanie się do problemów nie tylko nie pomoże, ale wręcz wpłynie negatywnie na ich relacje z bliskimi.
– Przez depresję dwa razy straciłem znajomych. Za pierwszym razem po prostu nie byłem sobą, ale wszyscy wiedzieli co się ze mną dzieje – opowiada Michał, który walczy z depresją od kilkunastu lat. – Nie chcieli spędzać czasu z kimś, kto "miewał humory". Przez kilka miesiącach mnie unikali, potem przestaliśmy się spotykać.
Za drugim razem powiedziałem o swoim problemie znajomym w trakcie Sylwestra. Byłem po kilku drinkach, więc łatwiej było o szczerość. Nie mam z nimi kontaktu od roku. Nie żałuję, gdy jestem sam, mam czas pomyśleć o różnych rzeczach – dodaje Michał.
Mistrzowie kamuflażu
W przypadku mężczyzn często trudno jest zauważyć objawy depresji. Choroba jest bardziej dostrzegalna w zachowaniach, więc lekarze mają kłopot z rozpoznaniem jej podczas rozmowy. Zbyt dobrze się maskujemy... Psychologowie zauważają również, że objawy depresji u mężczyzn często odbiegają od tych, które można znaleźć w systemach klasyfikacyjnych stosowanych w medycynie.
Na szczęście w ostatnich latach coraz częściej stosowana jest tak zwana "gotlandzka skala męskiej depresji", która doczekała się również polskiej adaptacji opartej na badaniach przeprowadzonych przez dr hab. Jana Chodkiewicza.
Dlaczego to takie ważne? Skala gotlandzka skupia się na ocenie symptomów nietypowych, które nie występują w innych skalach pomagających ocenić chorego. Wśród stwierdzeń, jakie znajdują się w testach wykorzystywanych tę skalę znajdują się pozycje, które mówią o wypaleniu, frustracji, pracoholizmie czy nawet tak zaskakujących elementach, jak częste chodzenie na siłownię.
Lekarze nie pytają więc jedynie o typowe objawy depresji takie jak zmęczenie, tendencje do użalania się nad sobą czy problemy ze snem, to potrafimy dobrze kamuflować. Wskazówek, że coś jest nie tak szukają gdzie indziej.
Co z depresją ma wspólnego Gotlandia? W latach 80. XX wieku na tej szwedzkiej wyspie uruchomiono program, którego celem było lepsze diagnozowanie i leczenie depresji. Lekarze pierwszego kontaktu zostali przeszkoleni, aby wcześnie diagnozować i walczyć z tą chorobą.
Wyniki programu okazały się bardzo zachęcające. Częstotliwość samobójstw wyraźnie spadła, podobnie jak liczba dni wolnych branych przez osoby, które nie były w stanie przyjść do pracy z powodu depresji. Badacze zauważyli jednak, że poprawa nastąpiła głównie u kobiet, podczas gdy u mężczyzn sytuacja się nie zmieniła. Co więcej, wielu chorych, którzy popełnili samobójstwo w okresie prowadzenia projektu, w ogóle nie skorzystało z pomocy medycznej, choć o ich problemach wiedziała na przykład policja czy urzędy opieki społecznej.
Program powtórzono dekadę później i rezultat był podobny. Potwierdziło to przypuszczenia lekarzy, że objawy depresji mogą się wyraźnie różnić między płciami więc, by pomagać mężczyznom, konieczne jest zupełnie inne podejście.
Dlaczego "męska depresja" to temat tabu?
– Nigdy w życiu nie zdarzało mi się płakać, czasem uroniłem tylko łzę na smutnym filmie. Lubiłem chodzić na imprezy, czasem coś wciągałem, siadałem w kącie i czytałem sobie różne rzeczy na telefonie. Potem wracałem do domu i w takim stanie grałem na w „Tysiąca” na Kurniku – wspomina Paweł. Kilka miesięcy temu zaczął chodzić na terapię i dzięki temu przestał zażywać narkotyki. Jak sam przyznaje, długo nie zdawał sobie sprawy, że z jego zdrowiem coś mogłoby być nie tak. – Po prostu lubiłem mieć spokój i grać w gry będąc "nawciąganym".
Dopiero z czasem zaczął zauważać, że jego potrzeby nasilały się, im bardziej coś w jego życiu się nie układało. – Najbardziej intensywny okres imprezowania zaliczyłem, gdy znalazłem pracę po długim i stresującym okresie bezrobocia. Tyle że z całego serca nienawidziłem tej roboty. Nie miałem z kim o tym porozmawiać. Mogłem powiedzieć mojej dziewczynie, ale dla niej to była po prostu informacja, że nie lubię pracy. Co z tego? Przecież mało kto lubi swoją robotę – wspomina Paweł.
Coraz częściej zaczął chodzić na imprezy, a używki były na porządku dziennym. Jego dziewczyna groziła, że jeśli nie skończy z takim życiem, odejdzie od niego. Nie poskutkowało, Paweł nie umiał się powstrzymać.
– Nie chcę, żeby to brzmiało jak usprawiedliwienie, ale nie ćpałem dlatego, że jestem ćpunem. Po prostu czułem się źle przez 99% mojego życia, a narkotyki czy imprezy sprawiały, że było mi lepiej. Dlatego się nie przejmowałem tym, co się stanie z moim związkiem. Wystarczało mi to, że przez kilka godzin w tygodniu byłem zadowolony ze wszystkiego i lubiłem ludzi, którzy mnie otaczali.
Zacznijcie łączyć kropki
Lekarze podkreślają, że nadużywanie substancji psychoaktywnych jest częstym objawem poważniejszych problemów u chorych. Wiele osób próbuje poradzić sobie z używkami bez świadomości, że są one jedynie sygnałem, że dzieje się coś złego.
– Mniej więcej raz dziennie czuję się śmieciem. Nienawidzę siebie i uważam, że nie zasługuje na to, by żyć – wyjaśnia mi znajomy, którego poznałem poprzez serwis Reddit. Obaj lubimy w tym serwisie wątek /r/2meirl4meirl, w którym użytkownicy robią sobie żarty z depresji. – Problemem jest to, że lubię bardzo mroczne memy, więc gdy opowiadam o swoich problemach, nikt nie bierze ich na serio. Gdy ktoś zapyta, czy naprawdę jest tak źle, oczywiście zaprzeczam. Jak mógłbym kogoś obciążać swoimi problemami? Jestem facetem, a chłopy nie gadają o uczuciach – dodaje.
Według najnowszych badań w zeszłym roku w Polsce życie odebrało sobie 5000 osób, z czego jedynie 500 osób to kobiety. Samobójstwo u mężczyzn często ma związek z nadużywaniem alkoholu czy utratą pozycji społecznej, stratą pracy, partnera albo partnerki.
Z oficjalnych statystyk nie wynika, jaki odsetek samobójców cierpiał na depresję. Z prostego powodu: większość z nich nigdy nie poprosiła o pomoc specjalistę, nie mówiąc już o podjęciu leczenia. Męska depresja to dla mężczyzn wciąż temat tabu.
Psychologowie przekonują, że "męskiej" odmiana depresji nie różni się od tej, z którą mierzą się kobiety. Jednak objawy, czy sposób leczenia mogą się znacząco różnić.
Tym artykułem chciałbym przyciągnąć uwagę mężczyzn, którzy mogą nawet nie uświadamiać sobie, że cierpią na depresję, a także spowodować, by bliscy osób dotkniętych tą chorobą spojrzeli na rozmaite symptomy i zaczęli łączyć kropki dostrzegając zmiany w zachowaniu, które mogą świadczyć o poważniejszych problemach.
– Nigdy nie pomyślałam, że mój chłopak może mieć depresję – zaznacza była dziewczyna Michała. On sam mówi o sobie, że żyje z depresją dłużej niż bez niej. – Po prostu myślałam, że jest dziadem. Zresztą on sam tak o sobie mówił. Jego zmiany nastroju zwykle mnie wkurzały, zamiast budzić współczucie.
Trudno w to uwierzyć, ale to prawda – osoba, która Michał długo dzielił życie nigdy nie zauważyła jego choroby, nie miała tak pojęcia, że zmaga się z myślami samobójczymi.
– Prawdopodobnie nigdy odbiorę sobie życia, ale czasami jest mi ciężko ze świadomością, że nikt nie chce ze mną porozmawiać o moich problamach – wyznaje Michał. – To takie wk**wiające być kimś, kto potrzebuje pomocy, ale zarazem wstydzi się do tego przyznać.
Na początku naszego związku byłem gotowy mówić więcej o moim życiu. Powiedziałem wtedy: z natury na wiele pytań odpowiadam "nie", ale jeśli będziesz chciała pogrzebać, dokopać się w końcu do "tak". Na razie jednak nikt się nie dokopał. Dlatego po kilkunastu latach takiego życia zdecydowałem się na to, by zapłacić terapeucie za to, by on się dokopał. To mi pomaga, szkoda, że straciłem tyle czasu – konstatuje.
Reklama.
Czułem się źle przez 99% mojego życia, a narkotyki czy imprezy sprawiały, że było mi lepiej. Dlatego się nie przejmowałem tym, co się stanie z moim związkiem.
Przez depresję dwa razy straciłem znajomych. Wszyscy wiedzieli, co się ze mną dzieje, ale nie chcieli spędzać czasu z kimś, kto "miewał humory".
To takie wk**wiające być osobą, która potrzebuje pomocy, ale wstydzi się do tego przyznać